— Na wizytę z własnym jedzeniem? Co to za nowości?
W polskiej kulturze święta to czas, kiedy cała rodzina zbiera się przy wspólnym stole, by dzielić się radością i wspomnieniami. Niestety, przygotowania do tych uroczystości często wiążą się z ogromnym wysiłkiem – sprzątaniem, gotowaniem oraz dbaniem o komfort zaproszonych gości. Przez lata to właśnie ja musiałam sama dbać o każdy detal, podczas gdy rodzina i przyjaciele przychodzili „gotowi do świętowania”, nie wnosząc nic poza dobrym humorem.
Pewnego razu, zmęczona ciągłymi wydatkami na produkty i poczuciem, że cały ciężar spada tylko na moje barki, postanowiłam wystąpić z protestem. Ogłosiłam, że w naszym domu nie będzie już tradycyjnych, domowych przyjęć. Zamiast tego zaproponowałam, aby każdy z gości przynosił własne jedzenie. Miało to na celu nie tylko odciążenie mnie, ale też zakończenie marnowania pieniędzy na potrawy, skoro i tak wszyscy przychodzili z pustymi rękami.
Sytuacja skomplikowała się, gdy zadzwoniła teściowa, wyrażając swój smutek. Twierdziła, że choć sama już nie jest młoda, to właśnie wspólne świętowanie zawsze zbliżało nas do siebie i sprawiało, że rodzina była razem. Nie chcąc całkowicie zatracić tej więzi, skontaktowałam się z siostrą męża, Ewą, i zaproponowałam kompromis: sama przygotuję salę na przyjęcie, natomiast po zakończeniu spotkania każdy dołoży swoją cegiełkę, pomagając przy sprzątaniu i myciu naczyń.
Ustaliliśmy, że na przekąski, owoce i warzywa przeznaczymy wspólny budżet, a resztę – gorące dania, sałatki oraz przystawki – podzielimy równo. Jednak na ostatnią chwilę siostra męża, Ewa, zadzwoniła, by oznajmić:
— „Do domu z własnym jedzeniem? Co to za nowość? Ja wolę zostać w domu ze swoimi!”
Jej odpowiedź wydała mi się niemal komiczna. Okazało się, że niektórzy krewni chcą świętować tylko wtedy, gdy wszystko odbywa się „na darmo”. Do tego doszło jeszcze pytanie o udział cioci Danuty – na co usłyszałam jedynie: „Wystarczy, że złożę życzenia słownie”. Ponadto teściowa została poinformowana, że jej ukochana Kasia zrezygnowała z udziału. W rezultacie do spotkania miała przyjść jedynie teściowa – bez córki i zięcia. To jasno pokazało, że ci, którzy nie są gotowi podzielić się obowiązkami, nie mogą oczekiwać pełnego uczestnictwa w rodzinnym gronie.
Czy podjęłam właściwą decyzję? Czy naprawdę trzeba zmieniać tradycję, aby święta mogły być okazją do wspólnej radości, a nie ciężarem i nieustannym stresem? Może nadszedł czas, aby tradycje rodzinne w naszych domach przestały wiązać się wyłącznie z obowiązkami, a stały się szansą na dzielenie się odpowiedzialnością i radością z bycia razem.
Zapraszam do refleksji i dyskusji – czy warto wprowadzać takie zmiany, aby polskie święta stały się bardziej sprawiedliwe i satysfakcjonujące dla wszystkich uczestników?
