„Kobieta powinna inspirować mężczyznę, a nie pracować na równi z nim” – uważa mama, która nie przepracowała ani jednego dnia

Moja mama ma specyficzne spojrzenie na świat. Udało jej się dobrze wyjść za mąż za mojego ojca i nigdy nie musiała pracować. Zajmowała się sobą, czasami wychowaniem mnie i mojej siostry, ale przede wszystkim uważała, że jej głównym powołaniem jest inspirowanie ojca do wielkich czynów. To właśnie w byciu muzą dla mężczyzny widziała najważniejszy cel życia kobiety.

Mama zdobyła wykształcenie artystyczne, ale nigdy nie pracowała w zawodzie. Czasami malowała dla własnej przyjemności, ale nic ponad to. Nigdy nie musiała martwić się o codzienny byt – w naszej rodzinie to tata był jedynym żywicielem.

Mieliśmy model rodziny, w której tata był mądry, a mama piękna. Sami tak żartowali, to nie ja jestem złośliwa. Wszystkie ważne decyzje podejmował ojciec, a mama co najwyżej wybierała miejsce na wakacje – nic bardziej skomplikowanego nie brała na siebie.

Nas też wychowywali w specyficzny sposób. Oceny w szkole mamę nie obchodziły. Uważała, że szkoła to zło konieczne, które trzeba po prostu przetrwać. Najważniejsze dla kobiety to odnalezienie swojej kobiecości i znalezienie mężczyzny, który będzie ją uwielbiał – tak jak ojciec uwielbiał mamę.

Moja starsza siostra Elżbieta całkowicie podzielała poglądy mamy. Wzorowa wychowanka instytutu dla dobrze urodzonych panien.

A ja? Czarne owce w rodzinie muszą przecież być. Nigdy nie rozumiałam światopoglądu mamy. Pierwsze pytanie, które przychodziło mi do głowy, gdy mówiła o szczęśliwym zamążpójściu, brzmiało: co będzie, jeśli mąż odejdzie do innej albo po prostu go zabraknie? Przecież to możliwe. Na takie pytania mama nie miała odpowiedzi, tylko przewracała oczami i przykładała ręce do skroni, pokazując, jak bardzo męczę ją swoimi rozważaniami.

Elżbietę wydali za mąż w wieku 21 lat. Partia była dobra, nie ma co mówić. Może sobie pozwolić na niepracowanie i poświęcanie całej energii na inspirowanie swojego męża, a on zajmuje się interesami rodzinnymi i biznesem. Z punktu widzenia mamy – starsza córka robi wszystko tak, jak należy.

A ja? Wyszłam za mąż w wieku 22 lat za mojego byłego kolegę z roku. Chłopak z przeciętnej rodziny, żadnych bajkowych bogactw, tylko osobisty potencjał i chęć znalezienia swojego miejsca w życiu. Wynajmowaliśmy mieszkanie, odkładaliśmy na własne, żyliśmy skromnie, ale rozsądnie.

Ja również pracuję, chcę rozwijać swoją karierę, a nie być ozdobą wnętrza. Obowiązki domowe dzielimy z mężem po równo, jak to powinno być w związku. Oboje pracujemy, oboje dbamy o dom – żadnych podziałów na „mądrych” i „pięknych”. W zeszłym roku wzięliśmy w końcu dwupokojowe mieszkanie na kredyt, teraz przygotowuję się do urlopu macierzyńskiego.

Z mamą i siostrą staram się rozmawiać jak najrzadziej, bo nie tracą okazji, żeby ubolewać nad moim „zmarnowanym życiem”. Przecież to straszne – kobieta pracuje, wstaje rano, a wieczorem jeszcze sprząta albo gotuje! Tego przecież mama mnie nie uczyła!

Najbardziej irytuje mnie hipokryzja siostry. Elżbieta kilka razy odwiedziła mnie z wyraźnie zamaskowanymi siniakami na twarzy i nadgarstkach. Widać, że jej życie rodzinne nie jest tak cukierkowe jak to, które miała mama – ojciec nigdy nawet głosu na nią nie podniósł. Ale siostra nadal opowiada o „inspiracji” i „męskiej roli”.

W jakimś stopniu ją rozumiem. Ma dziecko, nigdy nie pracowała, ma przeciętne wykształcenie, brak własnych pieniędzy. Tata pewnie przyjąłby ją i wnuka z powrotem, ale mama zrobiłaby jej z życia piekło, zarzucając, że „nie potrafiła odpowiednio inspirować męża”. Takie rozmowy już się zdarzały, kiedy pierwszy raz zauważyłam u Elżbiety siniaki.

Gdyby mój mąż choć raz podniósł na mnie rękę, od razu stałby się moim byłym. Na szczęście nie jestem w takiej zależności jak mama czy siostra, choć ta pierwsza swojej sytuacji nawet nie dostrzega. Dzięki temu, że ojciec nadal ją uwielbia, czuje się jak królowa.

To okrutna myśl, ale często zastanawiam się, co się stanie, jeśli tata odejdzie przed mamą. Na pewno zostawi jej jakieś pieniądze, ale znając jej zamiłowanie do luksusu i brak umiejętności oszczędzania, szybko się skończą – ojciec miliarderem przecież nie jest.

I co wtedy? Kto będzie utrzymywał kobietę, która całe życie bazowała na „inspiracji”? W rubryce „doświadczenie zawodowe” nie ma przecież takiego wpisu, a w jej przypadku nawet książeczki pracy brak. A przecież trzeba będzie za coś jeść, ubierać się, płacić rachunki.

Kto jej to zapewni? Elżbieta, która sama nie byłaby w stanie utrzymać siebie i dziecka? Wątpię. Mam przeczucie, że ta odpowiedzialność spadnie na mnie, a tego bardzo bym nie chciała.

Mam nadzieję, że rodzice będą żyli długo i szczęśliwie i odejdą w tym samym dniu. To byłoby najlepsze zakończenie maminych bajek, trwających całe życie.

A co do Elżbiety – ona jeszcze wiele wycierpi. Nie ma wątpliwości. Wychowanie według mamy przyniosło swoje owoce.

Spread the love