Nasze córki przestały przyjeżdżać do nas w gości i nie zapraszają nas do siebie. Chociaż my ich nie prosimy ani o pieniądze, ani o pomoc w domu.
Mój mąż i ja nie jesteśmy w stanie zrozumieć naszych dorosłych córek, Kariny i Anny. W ciągu ostatniego roku rzadko odwiedzają nas i nie zapraszają do siebie. Mimo że nie prosimy ich o pieniądze ani pomoc w domu. Mówią ze mają różne zajęcia na głowie, ale wszystkie ich “zajęcia” to podróże do sąsiednich miast albo udział w koncertach, jak w przypadku Kariny i jej męża, lub spotkania z przyjaciółmi i zajęcia taneczne, jak w przypadku Anny.
Ale na nas, jakoś nie ma czasu. Jakby raz na dwa tygodnie lub przynajmniej raz w miesiącu nie mogły zmienić swoich planów. Przecież przyjaciele, podróże i inne rzeczy nie znikną.
Jednak nasze córki, z jakiegoś powodu, prawdopodobnie tak nie uważają, bo za każdym razem, gdy zapraszamy je do siebie, zawsze odmawiają. Warto dodać że mieszkamy w tym samym mieście, chociaż w różnych dzielnicach. I droga do nas nie zajmuje dużo czasu.
I dlaczego mielibyśmy wciągać nasze dziewczyny w jakieś sprawy gospodarskie, w przeciwieństwie do innych rodziców dorosłych dzieci, ponieważ sami doskonale radzimy sobie we wszystkim.
Nie prosimy również o pieniądze ani nie udzielamy nieproszonych rad. Ogólnie rzecz biorąc, nie dajemy im powodu, żeby tak nas unikały. Jednak kilka razy Karina i Anna zaproponowały nam spotkanie w kawiarni.
Ale co to za kawiarnia? To tylko jedzenie i rozmowa przez godzinę. No i zostawienie całkiem sporej sumy. Moim zdaniem, domowe spotkania są lepsze i nie uderzają tak w budżet. Ale córki ani do nas nie przychodzą, ani nas nie zapraszają do siebie.
Tylko raz zaprosiły do nowego mieszkania: Karina z mężem zrobiła to dwa lata temu, a Anna na koniec ubiegłego roku, gdy przeprowadziła się do wynajętego mieszkania.
Od tamtej pory nigdzie nie byliśmy u nikogo w domu. I ogólnie rzecz biorąc, widujemy się bardzo rzadko, niestety. Rozumiem, że dziewczęta dorosły i mają swoje troski. Ale uważam, że to nie jest powód do zapominania o swoich rodzicach. Po prostu teraz komunikacja odbywa się tylko z naszej inicjatywy. Nawet dzwonimy głównie my.
Nawet te kilka spotkań w kawiarni odbyło się tylko dlatego, że po kolei zadzwoniłam do dziewcząt i powiedziałam, jak bardzo tęsknimy, i że fajnie by było się spotkać.
Wychodzi na to, że mój mąż i ja zadowalamy się tylko drobnymi okazjami na uwagę od naszych córek, które same się o nie ubiegają. Ale tak nie powinno być.
Regularnie odwiedzaliśmy swoich rodziców, choć mieszkali w innych miastach, ale nasze relacje nie były idealne. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że rodzice nie są wieczni i trzeba się z nimi komunikować i pomagać im.
W końcu to oni się o nas troszczyli w dzieciństwie, jak tylko mogli. Trzeba być wdzięcznym za to. Pomimo takiego przykładu przed oczami nasze córki zachowują się inaczej. Mimo że nie obrażaliśmy ich w dzieciństwie, poświęcaliśmy im dużo uwagi, niemalże nigdy nie podnosząc głosu. Konfliktowe sytuacje rozwiązujemy wychowawczymi rozmowami.
Wspieraliśmy dziewczyny w ich licznych zainteresowaniach. Nie strofowaliśmy za oceny, tylko pomagaliśmy rozgryźć trudne tematy. Staraliśmy się spędzać z córkami jak najwięcej czasu. Ale wciąż, prawdopodobnie, czegoś zabrakło, skoro teraz tak się do nas odnoszą. Albo teraz jest inny czas i dla wielu wartości rodzinne to tylko słowa.
Jednak jest mi smutno, że zrobiliśmy tyle dla naszych córek, a teraz nie chcą nas widzieć. Mój mąż jest mniej zaniepokojony tym faktem – albo tak udaje.
Mówi, że są jeszcze młode i w ich wieku normalne jest skupianie się tylko na swoim życiu. W rzeczywistości Karinie jest 27 lat, a Annie – 24. Ale w wieku naszym z mężem staliśmy się już rodzicami i nie zapominaliśmy o swoich rodzicach.
Przyjaciele i rozrywki przeszły na drugi plan, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że na świecie nie ma nic ważniejszego niż rodzina. Ale z jakiegoś powodu nasze córki nie potrafią tego zrozumieć, choć przekazaliśmy im właściwe wartości.
Dobrze, Anna ma jeszcze karierę, tance i przyjaciół w głowie, a małżeństwo nawet jej się nie marzy. Ale Karina, już zamężna panna, i to planuje zostać matką w najbliższych latach. Miałam nadzieję, że przynajmniej ona zrozumie nasze uczucia z mężem.
Ale to się nie dzieje. Mój mąż uważa, że przynajmniej z Kariną będziemy się widzieć częściej, gdy tylko urodzi, bo z pewnością potrzebować będzie pomocy z dzieckiem.
Jednak chciałabym, żeby nasze córki komunikowały się z nami po prostu tak, a nie tylko wtedy, gdy potrzebują czegoś od nas. Chociaż nie odmówię uczestnictwa w wychowaniu wnuków, bo naprawdę marzę, żeby zostać babcią.
Wtedy Karina z pewnością zmieni priorytety. I może wtedy Anna zrobi to samo, po starszej siostrze.
Ale na razie to tylko moje fantazje. Bo faktycznie, nasze córki nas nie potrzebują, i to mi doskwiera. Mój mąż może i spokojniej to postrzega, ale ja czuję, jak po każdej rozmowie z Kariną i Anną on smutno wzdycha.
W weekend postanowiłam dowiedzieć się od obu córek, dlaczego się ochłodziły do nas. Karina i Anna odpowiedziały, jak się spodziewał mąż, że mają teraz po prostu inne zainteresowania i doradziły nam znalezienie jakiegoś hobby.
Ale osobiście nie mogę tego zrobić. I myślę, że mój mąż też nie. Ponieważ dla nas zawsze rodzina była na pierwszym miejscu, i żadne hobby ani zwierzęta domowe nie zastąpią tego. Mam nadzieję, że nasze córki zrozumieją nas w przyszłości.
