Jeśli ta bezczelna dziewczyna jeszcze raz pojawi się w naszym domu, to ja odchodzę! Więc zdecyduj – postawiłam męża przed wyborem
Kiedy słyszę powiedzenie: „Dzieci to szczęście!”, aż się we mnie gotuje. Nie dlatego, że jeszcze nie mam własnych. Po prostu mam już dość kontaktu z dorosłą córką mojego męża z pierwszego małżeństwa.
Jesteśmy razem już 6 lat, uwielbiamy się nawzajem. Michał jest ode mnie starszy o 14 lat i kiedy się poznaliśmy, był już od kilku lat rozwiedziony.
Tak, czasem bywa zazdrosny. Ale można go zrozumieć – młoda, atrakcyjna żona, trzeba uważać! Dla mnie to tylko komplement. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jedno „ale”…
Michał ma córkę – studentkę Marię z pierwszego małżeństwa, wierną kopię swojej matki – wysoką i już nieco przy tuszy dziewiętnastolatkę. Michał ją uwielbia, nazywa swoją „kruszynką”. I ta młoda żmija – nazywam ją tak bez przesady – za punkt honoru postawiła sobie zniszczenie mojego życia, licząc, że jej ojciec się ze mną rozwiedzie.
Maria odwiedza nas co najmniej raz w tygodniu, czasem częściej. Na początku przez kilka lat po prostu mnie ignorowała – rozmawiała wyłącznie z ojcem. Teraz jednak zmieniła taktykę. Na przykład proponuję jej jedzenie – nie odpowiada lub odmawia. Ale gdy tylko ojciec wraca do domu, rzuca mu się w ramiona:
– Tatusiu, cześć! Może wreszcie coś zjemy?
– A co, Krystyna cię nie nakarmiła? – pyta Michał, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
– Nie. Pewnie uważa, że powinnam schudnąć do jej figury. Wiesz przecież, że nas z mamą nienawidzi – odpowiada ta bezczelna kłamczucha.
W takich momentach brak mi słów z oburzenia. Stoję i łapię powietrze jak ryba!
Ostatnio Maria zaczęła przychodzić do mojego studia jogi. Wchodzi, wita się przez zęby i coś tam obgaduje z recepcjonistką. Albo siedzi i przegląda ulotki.
Pomyślałam: może zainteresowała się sportem? Jednak się myliłam. To była kolejna intryga mająca na celu oczernienie mnie w oczach Michała.
Podczas świąt Maria odwiedziła nas, przyjęła prezent, siedziała przy stole i – o dziwo – nawet się uśmiechała. Po kolacji zwróciła się do Michała:
– Tato, zaniedbałeś fitness w ostatnim roku. Myślisz, że kilogramy same znikną?
– Kto to mówi! Ja po prostu mam szerokie kości! – zaśmiał się Michał.
– No, no… Uważaj, bo Krystyna to młoda dziewczyna, już ogląda się za muskularnymi przystojniakami – powiedziała Maria, patrząc mi prosto w oczy.
– Jakimi przystojniakami? Co za bzdury?! – wybuchłam.
– No jak to, jak tylko przychodzę do studia, zawsze widzę, jak śmiejesz się po kątach z tym trenerem boksu. Sto razy to widziałam! – Maria nie odrywała ode mnie wzroku.
Trener boksu – to Wiktor, mój kolega. Pracuje w siłowni za ścianą. Nasze zajęcia odbywają się w tych samych godzinach kilka razy w tygodniu. Oczywiście, rozmawiamy, śmiejemy się, ale nic poza tym!
Michał posmutniał i przez cały wieczór nie zażartował ani razu. Gdy córka wyszła, stanął przede mną i zapytał:
– Trener boksu, tak?
– Michał, oszalałeś? To tylko kolega! Czemu wierzysz we wszystkie brednie swojej córki?! – niemal krzyknęłam.
– Maria by mnie nie okłamała. Jesteśmy jednością. Mamy nawet tę samą grupę krwi! A ty pewnie się jeszcze nie wyszalałaś, co? Mąż dwa razy starszy…
– Co ty wygadujesz?! Posłuchaj siebie! Naprawdę nie widzisz, że Maria chce nas skłócić?! – broniłam się.
Kłóciliśmy się przez godzinę, ale każdy pozostał przy swoim. Michał zaczął nawet wspominać rzekome krzywdy, które miały miejsce, jak twierdziła Maria. W jego oczach byłam potworem, który znęca się nad jego biedną córką.
– Wiesz co? Jeśli ta bezczelna dziewczyna jeszcze raz pojawi się w naszym domu, to ja odchodzę! Więc zdecyduj – nie wytrzymałam i postawiłam mu ultimatum.
Niech spotykają się gdzie chcą, byle nie na moich oczach.
Od tygodnia rozmawiamy ze sobą przez zaciśnięte zęby. Nie wiem, jak to się skończy. Ale zamierzam walczyć i nie pozwolę jej tak po prostu zniszczyć mojego małżeństwa!
