Żałuję, że wyszłam za mąż za mężczyznę starszego o 15 lat. Nie czuję już niczego, sama czuję się jak staruszka, a jak dalej żyć – nie wiem

Zawsze byłam energiczną, wesołą dziewczyną, lubiłam aktywny wypoczynek i sport. Ale mając 32 lata, zamieniłam się w starą ruinę i nie czuję smaku życia.

Na zewnątrz wszystko wygląda dobrze: mam dwoje dzieci, duży dom i kochającego męża. Ale nic z tego mnie nie cieszy, wręcz przeciwnie – drażni.

Chociaż kiedyś byłam szaleńczo zakochana w swoim mężu (wydawał mi się imponujący, postawny, inteligentny i interesujący), teraz już nie wiem, o czym z nim rozmawiać.

Po 9 latach małżeństwa nasza interakcja ogranicza się do kilku zdań, które wymieniamy, gdy wraca z pracy. W weekendy śpi do południa, a potem przez resztę dnia leży na kanapie przed telewizorem.

Z dziećmi mi pomaga, ale niezbyt aktywnie: może im coś przeczytać albo pobawić się z nimi lalkami, ale kiedy chcą pobiegać lub zaczynają płakać, od razu odsyła je do mnie. Mówi, że nie ma siły się nimi zajmować po tym wszystkim, co robi…

Mąż jest starszy ode mnie o 15 lat i choć wcześniej zupełnie mi to nie przeszkadzało (wszyscy moi poprzedni partnerzy też byli starsi, a na rówieśników nawet nie zwracałam uwagi), to gdy skończył 40 lat, zrozumiałam, że popełniłam błąd, wychodząc za mąż za kogoś z taką różnicą wieku.

Przed ślubem jakoś jeszcze próbował się odmładzać, uprawiał sport i dbał o formę, ale potem się zaniedbał: mocno przytył i spowolnił, a ja stałam się taka sama jak on.

Mieszkając z nim tyle lat, zaczęłam czuć się jak staruszka – tak jak on. Przestałam utrzymywać kontakty z rówieśnikami, bo nie mogłam zabierać męża na nasze spotkania (wszystkich krępowała duża różnica wieku i brak wspólnych zainteresowań).

Stopniowo zaczęłam utrzymywać kontakty tylko ze znajomymi męża i jego krewnymi, którzy również byli ode mnie znacznie starsi…

Kiedyś skusiło mnie to, że mąż był gotów utrzymywać mnie i nasze przyszłe dzieci, ale teraz czuję się jak w złotej klatce. Nie cieszą mnie już jego sukcesy zawodowe ani wysokie dochody.

Zamiast tego z radością spędziłabym resztę życia z szalonym młodym facetem, który napełniłby mnie energią, zamiast ją ze mnie wysysać…

Ale pociąg już odjechał: z dwójką dzieci nie odejdę od męża, a i nie mam dokąd pójść – tylko do rodziców, którzy sami we dwoje gnieżdżą się w małej kawalerce.

Kochanka boję się sobie znaleźć – jeśli mąż się dowie, wyrzuci mnie za drzwi bez niczego (cały majątek jest zapisany na jego matkę, więc przy rozwodzie nie będzie czego dzielić).

Chyba niedługo oszaleję z tej nudy wśród emerytów. Zazdroszczę rówieśniczkom, które zamiast rodziny wybrały podróże i życie dla siebie…

Spread the love