Miesiąc po weselu mój syn zaczął myśleć o rozwodzie

Byli idealną parą. Pewnego razu mój syn przyprowadził do domu szczupłą, skromną dziewczynę o imieniu Maria. Tak ją przedstawił, ale naprawdę nazywała się Marianna.

Z miejsca mi się spodobała: ogromne oczy, wyrazista twarz, a przy tym bardzo skromne ubranie… W niej można było zauważyć jakąś niepewność czy coś. Jej podświadomość chciała ją chronić. A mój syn, jak prawdziwy mężczyzna, wziął na siebie tę misję.

Bardzo szybko zaczęli żyć osobno. Marianna pochodziła z innego miasta, więc dopóki się uczyła, rodzice wynajęli dla niej mieszkanie, gdzie zamieszkał mój syn.

W krótkim czasie bardzo się zmienił: stał się poważniejszy, zapisał się na studia, wieczorami pracował w kawiarni. Nie mogłam nie zrozumieć, dokąd to zmierza, więc zaczęłam powoli odkładać pieniądze na wesele.

Wniosek złożyli nieco wcześniej, niż przypuszczałam, więc moje oszczędności nie były zbyt imponujące. Zaproponowałam zorganizowanie skromnej ceremonii, zaproszenie tylko najbliższych krewnych. Ale Marianna nagle się zbuntowała.

Pierwszy raz widziałam ją tak rozzłoszczoną, kiedy powiedziała mi, że to jej wesele i będzie takie, jakie ona, Marianna, sobie życzy: pierścionek z dużym diamentem, suknie od najlepszych projektantów, powóz, ceremonia za granicą nad morzem, a także goście – mnóstwo. Żeby wszyscy widzieli, jak jest szczęśliwa.

– Prawda, Żenek? – zapytała mojego syna, i nie było nic innego do zrobienia, jak ją wesprzeć. Chociaż wiem, że samemu nie chciało mu się wydawać pieniędzy na darmo (inaczej się nie dało powiedzieć). Tym bardziej, że ich nie było.

Musiał wziąć kredyt, ale to nie wystarczyło, więc Żenek zamówił kartę kredytową. Tam pierwsze dwa miesiące nie naliczają odsetek. Oto postanowił, że goście pewnie złożą dużą sumę, więc uda się ją w całości spłacić na czas.

Wesele odbyło się wspaniale. Marianna była piękna, Żenek wyglądał na szczęśliwego, goście przez trzy dni bawili się na ośrodku wypoczynkowym, jedli, pili i cieszyli się. I faktycznie udało się zebrać sporą sumę pieniędzy, więc mój Żenek odetchnął z ulgą – to w pełni wystarczy, żeby spłacić wszystkie wydatki. I ja też byłam zadowolona, że nie ma żadnych długów. I tak się wszyscy rozeszli do swoich domów.

Rankiem przestraszony Żenek do mnie dzwoni i mówi: obudził się, a Marianny nie ma i nie ma też pieniędzy. Dzwonił do niej, a ona nie odbierała. Uspokoiłam go, jak tylko mogłam. No i co by się mogło stać? No przecież nie ukradli jej naprawdę! Na wszelki wypadek pojechałam do niego.

Marianna, naprawdę, nie zostali skradzione. Przyszła gdzieś za parę godzin, szczęśliwie zawisła na szyi męża i zaczęła gawędzić: “Kochany! Jesteśmy tak szczęśliwi! Twoje marzenie się spełniło! Chciałeś jechać do Brazylii, prawda? Kupiłam bilety. Za parę tygodni jedziemy w podróż poślubną. Zebrane pieniądze wystarczyły nam w sam raz, zostanie jeszcze trochę na luzowanie”.

Żenek aż się wybielił. Najpierw próbował ją przekonać, potem zaczął błagać. I tu właśnie ona mu przedstawiła rachunek, że przecież mieszkał u niej w mieszkaniu i nie płacił za to, więc niech uważa, że po prostu wzięła swoje! A ja patrzyłem na Mariannę i nie rozumiałem, jak tak szybko się zmieniła. Może trzeba było wcześniej się wtrącić? Jeszcze przed ślubem, bo ta jej wypowiedź mnie podcięła.

Ale najgorsze jest to, że mój syn nagle wygasł. Zrezygnował z podróży, a jego żona wyruszyła do Brazylii z matką. Teraz Żenek myśli, co robić: rozwodzić się czy czekać, może się wszystko jeszcze zmieni.

Spread the love