Bogata blondynka sprawiła, że uwierzyłem w dobro: dopóki są tacy ludzie, świat nie jest beznadziejny
To było jesienią. Deszcz padał, wiało. Idę z pracy do domu. Nastrój był fatalny. Niedawno przeszedłem przez rozstanie. Zostałem zupełnie sam. W pracy problemy, brakuje pieniędzy. Konduktorka była niegrzeczna. Moja hrywna jej się nie podobała! Przecież to nie ja ją drukowałem. Jaką dostałem, taką oddałem!
I oto idę do domu, a naprzeciwko mnie idzie długa, chuda blondynka. Bez czapki. Takie panie nie noszą czapek. Jej włosy rozwiały się na wietrze, a do jaskrawego żółtego płaszcza przytuliła… kociaka.
Malutki, brudny kotek pobrudził jej cały płaszcz, przykleił się pazurami. A dziewczyna idzie i aż promienieje z radości. Gładzi go, rozmawia z nim.
Porównała się ze mną. Zauważyła mój spostrzegawczy wzrok.
– Wyobraź sobie, tę malutką istotkę ktoś wyrzucił ze śmieci! A ja miałam takiego samego kociaka w dzieciństwie, nie wytrzymałam, zabrałam go! Biedaku! Nikomu cię nie oddam.
I poszła dalej, rozmawiając z kotkiem. Na chwilę zapomniałem o wszystkich problemach. Zazwyczaj takie panie w tak drogich ubraniach wybierają rasowe koty lub małe złośliwe psiaki. A tu – taka dziewczyna, i przynosi do domu kota ze śmietnika. Rozmazał jej cały płaszcz, całe ręce w brudzie, a ona po prostu promienieje z radości. Jak mała, serio!
Dopóki są tacy ludzie, świat nie jest beznadziejny i wszystko jest możliwe. I na duszy stało się jakoś ciepło i radośnie. Ej, może i ja nie jestem beznadziejny. I wszystko się jakoś ułoży.
