Wiktoria znała Dianę od dzieciństwa. Ale ostatnio jakoś nie było czasu, żeby się spotkać. A potem Wiktoria zobaczyła Dianę pod rękę z bardzo sympatycznym mężczyzną. Ciekawość wzięła górę, więc Wiktoria, zabrawszy pudełko czekoladek, pojechała do przyjaciółki na herbatę. Drzwi otworzyła Diana. – Cześć, tak sobie wpadłam na herbatkę – przywitała się Wiktoria. – Och, Wiktorio, wchodź, akurat zasiadamy do kolacji – uśmiechnęła się Diana. Wiktoria udała, że nic nie wie i niczego nie widziała

Wiktoria znała Dianę od dzieciństwa, mieszkały na sąsiednich podwórkach i chodziły do jednej szkoły. Diana zawsze różniła się od rówieśników – była bardzo dobra i od małego litowała się nad wszystkimi bezdomnymi zwierzętami. Zawsze przynosiła im jedzenie i zajmowała się nimi w wolnym czasie.

Gdy dorosła, Diana wcale się nie zmieniła. Teraz, po ukończeniu studiów na weterynarii, do jej obowiązków doszło leczenie zwierząt. Mogła bezpłatnie wyleczyć bezdomnego kota, zamawiała karmę dla schronisk. Większość jej pensji szła na to.

Sama mieszkała w jednopokojowym mieszkaniu po babci, które odziedziczyła po jej śmierci. Pewnego razu Wiktoria przyszła do niej wieczorem, bo jej kot był chory i chciała skonsultować się, co mu dolega. Była wstrząśnięta tym, co zobaczyła w mieszkaniu. Wszystko zostało po babci: stary telewizor, wersalka, rozpadająca się szafa i stuletni remont.

– Diana, dlaczego nie zrobisz remontu? Nie chcesz zmienić wystroju?

– Mi jest tak dobrze, wszystko mi przypomina babcię – Diana zamilkła na chwilę, a potem dodała – poza tym i tak nie mam na to pieniędzy.

– Przecież ty leczysz bezpłatnie wszystkie okoliczne bezdomne zwierzaki, karmisz je, a wszyscy to wykorzystują.

– No a co, jeśli zwierzęta nie mają z czego zapłacić i za co kupić jedzenie? Czy mają przez to zginąć, a ja w tym czasie będę mieszkać w pałacu? Nie potrafię tak, sumienie mi nie pozwala być hipokrytką, gdy komuś jest źle.

Diana powiedziała, żeby Wiktoria przyniosła kota, to zobaczy, co mu jest. Po dziesięciu minutach Wiktoria wróciła z kotem, Diana go obejrzała i powiedziała, że trzeba tylko zmienić karmę. Kiedy Wiktoria wychodziła, zostawiła na szafce w korytarzu dwadzieścia złotych.

Potem u Wiktorii tak się wszystko pokręciło, że nie miała nawet czasu zadzwonić i zapytać, co u Diany. Minęły może trzy–cztery miesiące. Pewnego dnia zobaczyła Dianę pod rękę z bardzo sympatycznym, szczupłym mężczyzną. Szli, jakby świat wokół nie istniał, widać było, że jest im ze sobą dobrze.

Ciekawość wzięła górę, więc wieczorem Wiktoria, zabrawszy pudełko czekoladek z domowych zapasów, pojechała do przyjaciółki na herbatę. Drzwi otworzyła Diana. Tak, zmieniła się – oczy jej się świeciły, uśmiechała się, cała była taka nowa, nieznana.

– Cześć, wpadłam na herbatę, zobaczyć jak u ciebie.

– Och, Wiktorio, wchodź, akurat siądziemy na kolację, właśnie usiedliśmy do stołu.

Wiktoria udała, że nic nie wie i nie widziała:

– My? Z twoim kotem?

– Nie, Wiktorio, z moim mężem, Arturem. Chodź, przedstawię cię.

Wiktoria weszła do kuchni. Zauważyła, że w pokoju, co ciekawe, trwa remont i ze starych mebli został tylko tapczan.

– Nie zwracaj uwagi na bałagan, Artur zaczął remont, dokończy w wolnym czasie, dopiero trzy dni temu się zatrudnił, długo odnawiał dokumenty. Arturze, poznaj moją przyjaciółkę – Wiktorię.

Do Wiktorii podał rękę bardzo miły mężczyzna, lekko uścisnął i zaprosił, żeby usiadła. Odmówiła kolacji, ale wypiła herbatę. Z zaciekawieniem obserwowała zakochanych, naprawdę odnosili się do siebie bardzo ciepło. Potem Artur przeprosił i poszedł zajmować się swoimi sprawami, a Wiktoria wreszcie mogła dowiedzieć się wszystkich szczegółów ich znajomości.

– Wiesz, Wiktorio, to twoje dwadzieścia złotych nas poznało.

– Jak to?

– Kiedy zobaczyłam te pieniądze na szafce, chciałam za tobą pobiec i oddać, ale pomyślałam, że kupię za nie karmę dla bezdomnych zwierząt. Następnego ranka, idąc do pracy, po drodze zaszłam do kontenerów wyrzucić śmieci. Stał tam mężczyzna i coś wyciągał z worka na śmieci. Gdy mnie zobaczył, rzucił worek i odwrócił się, jakby otrzepywał spodnie. Zrozumiałam, że jest głodny i samotny. Podeszłam i oddałam mu twoje dwadzieścia złotych.

– Proszę, kup pan sobie coś do jedzenia.

Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam łzy i taki ból. Potem powiedziałam mu, żeby wieczorem czekał na ławce, może będę mogła mu pomóc. Czekał. Gdy przyszłam, dał mi jedną różyczkę i powiedział:

– Nie ukradłem ani nie zerwałem, kupiłem za pieniądze, które dostałem za rozładowanie samochodu.

Zaprosiłam go do siebie.

– I nie bałaś się go zaprosić do domu? – wyrwało się Wiktorii, i od razu zakryła usta ręką – przepraszam, wyrwało mi się.

– A co mam w domu za skarby? Wysłałam go do łazienki, a sama pobiegłam do pobliskiego sklepiku, kupiłam mu bieliznę, koszulkę i niedrogi dres. Potem Artur opowiedział mi, że rok temu stracił żonę i córkę. Po pogrzebie zaczął pić z rozpaczy i nie mógł się z niej otrząsnąć, tym bardziej, że nie miał już nikogo bliskiego na tym świecie. Znajomi go nie wsparli, pojawili się za to jacyś obcy ludzie, którzy lubią się bawić za cudze pieniądze. W końcu trafił na ulicę, bez mieszkania, bez dokumentów.

Kiedy uświadomił sobie, że stracił wszystko, wcale się nie przejął, wtedy było mu wszystko jedno, nie chciał niczego odbudowywać, o nic walczyć. Wręcz przeciwnie, chciał jak najszybciej połączyć się z rodziną w zaświatach. Ale Bóg go ocalił.

Potem zrobiło mu się żal zmarnowanego życia, zwrócił się do dzielnicowego, a tamten powiedział mu, że jeśli chce czegoś, niech sam się postara. W biurze paszportowym go odesłali do dzielnicowego. A kiedy dałam mu pieniądze i zaproponowałam pomoc, jak mi potem powiedział, to był dla niego promyk nadziei, a może jednak… Artur to bardzo dobry człowiek, z nim jestem szczęśliwa.

– A ja jestem z nią szczęśliwy i będę wdzięczny mojej wybawczyni do końca życia, że we mnie uwierzyła i dała mi drugą szansę, by żyć jak człowiek – powiedział Artur, który wrócił do kuchni. Objął Dianę i pocałował ją czule w policzek.

Spread the love