– Mamo, to co wy z tatą zdecydowaliście? Mogę się już wprowadzać do waszego mieszkania? – po raz kolejny pyta mnie Zlata. Córka spotyka się z chłopakiem, planują ślub, ale jak to bywa u większości młodych rodzin, mają problem z mieszkaniem. A my z mężem mamy niewielkie dwupokojowe mieszkanie, które kupiliśmy, gdy mieliśmy taką możliwość, i zrobiliśmy to nie dla dzieci, lecz po to, by na starość mieć jakąś asekurację i nie prosić o nic nasze dzieci
My z mężem nigdy nie żyliśmy zbyt dostatnio. Wzięliśmy ślub, nie mając nic. Potem zaczęliśmy handlować: kupowaliśmy rzeczy hurtowo, a potem sprzedawaliśmy je na naszym miejscowym targowisku.
Na początku mieliśmy jeden stragan, potem otworzyliśmy kilka kolejnych. Zaczęliśmy troszkę zarabiać, ale były to bardzo ciężkie pieniądze. Nie mieliśmy własnego samochodu, a ileż to kosztowało zimą jeździć po towar zimnym autobusem, a potem jeszcze go sprzedawać?
Moje dzieci wychowały się beze mnie, bo ja zawsze byłam w pracy, a dziećmi zajmowała się moja mama, za co jestem jej bardzo wdzięczna.
My z mężem rozumieliśmy, że ten biznes nie będzie wieczny, że prędzej czy później przestanie przynosić dochody, dlatego żyliśmy skromnie, a pieniądze odkładaliśmy.
I tak się stało: zaczęły powstawać duże i małe sklepy, a handel na targu zamarł prawie do zera. Teraz mamy jeden stragan, i z tego starcza nam na jedzenie.
Dobrze, że w lepszych czasach kupiliśmy z mężem mieszkanie, zrobiliśmy w nim remont i już od wielu lat je wynajmujemy, mając z tego dochód. Może niewielki, ale lepszy niż nic. I nie musimy o nic prosić dzieci.
Zawsze myślałam, że dzieci rozumieją tę sytuację, ale okazało się, że jednak nie. Córka ostatnio dosłownie wydzwania do mnie, żebym porozmawiała z mężem, bo decyzję o mieszkaniu podejmuje on jako „głowa rodziny”.
Z rozmową do męża nie śpieszę się z kilku powodów. Po pierwsze, ma teraz problemy ze zdrowiem i potrzebujemy pieniędzy.
Po drugie, oprócz córki mamy też syna, i nie byłoby to zbyt uczciwe, gdybyśmy córce dali mieszkanie, a synowi nic.
W ogóle planowaliśmy tak: mamy dwa mieszkania – w jednym mieszkamy, a drugie wynajmujemy. Z czasem mielibyśmy dać po jednym dzieciom. A na razie uprzedziliśmy je, żeby na nas w tej kwestii nie liczyły i same szukały sobie rozwiązań.
Syn wyjechał do stolicy na studia, pracuje tam już i wynajmuje mieszkanie. Chyba mu to odpowiada, skoro jest kawalerem i stać go na czynsz. Z czasem, mam nadzieję, syn sam kupi sobie lokum.
Córka też już pracuje i też wynajmuje mieszkanie, ale w naszym miasteczku. Gdy zdecydowała, że wychodzi za mąż, liczyła na to, że zmienimy zdanie i sami zaproponujemy im wprowadzenie się do tego naszego drugiego mieszkania.
Ale ja wyjaśniłam córce, że stracilibyśmy wtedy zbyt wiele, te pieniądze z najmu bardzo nam pomagają, bo teraz na targu mało zarabiamy, a z czegoś trzeba żyć.
– Mamo, jesteś jeszcze młoda, w sile wieku, mogłabyś pojechać za granicę na zarobek. Czemu tu siedzisz? – oświadczyła mi córka.
– A ojca waszego na kogo zostawię? – pytam.
– Inne kobiety jakoś zostawiają… I sobie zarabiają, i dzieciom pomagają… A ty uczepiłaś się tego bazaru i innych perspektyw nie widzisz – poucza mnie córka.
– Skoro ty widzisz perspektywy za granicą, to czemu sama nie jedziesz? – mówię.
– Bo ja muszę wychodzić za mąż, rodzić dzieci. Mam teraz inny okres w życiu. A tobie, mamo, akurat by pasowało wyjechać, bardzo byś nam pomogła. I w ogóle to śmieszne – moi rodzice mają mieszkanie, które wynajmują lokatorom, a ja muszę mieszkać w wynajętym – wyrzuca mi córka.
Już sama się pogubiłam. Co robić? Czy rzeczywiście źle z mężem zrobiliśmy, postanawiając nie oddawać teraz mieszkań dzieciom, a jedno wynajmować i mieć z tego dochód?
A co wy byście zrobili na moim miejscu – oddalibyście mieszkanie córce, czy zostawilibyście wszystko jak jest?
