Mama wciąż uważa mnie za dziecko, dlatego przychodzi do mnie do domu i urządza tam swoje porządki

Mama za nic w świecie nie chce przyznać, że dorosłam i jestem już samodzielną, dorosłą osobą. Szczerze mówiąc, zawsze miałam wrażenie, że mama mi po prostu nie ufa. W jej oczach byłam zawsze jakąś niezdarą.

W pewnej chwili niemal w to uwierzyłam, ale miałam szczęście spotkać na swojej drodze właściwych ludzi.

Niedawno wyszłam za mąż, wyprowadziłam się od rodziców, a z mężem nawet wzięliśmy psa. Choć to tylko mały pinczer, dla mnie to odpowiedzialny krok. Nigdy wcześniej nie odpowiadałam za czyjeś życie. Przecież mama nie pozwalała mi mieć zwierząt. Jej zdaniem każde stworzenie, które trafi w moje ręce, powinno niemal natychmiast zakończyć swój żywot.

Po mojej wyprowadzce mama nabrała zwyczaju przychodzenia do mnie z wizytą. Zazwyczaj robi to, gdy mój mąż jest w pracy. Ma zmienny grafik, więc jego wolne rzadko pokrywa się z moim.

Mama wpada do mnie wieczorem i zaczyna zachowywać się, jakby była u siebie. Wymaga, żebym jej niemal usługiwała. Gdyby nie to, że to moja matka, nigdy bym czegoś takiego nie zniosła.

Potrafi po prostu położyć się na naszej kanapie albo w kuchni, siedząc przy stole, oprzeć nogi na krześle naprzeciwko. Niby drobiazgi, ale uważam, że osoba będąca w gościach powinna zachowywać się z należnym szacunkiem.

Ponadto mama często grzebie w moich rzeczach. Może tak po prostu podejść do dowolnej szafki, otworzyć ją ze słowami: „A co tu mamy?” i zacząć przekopywać moje rzeczy.

Niedawno przyłapałam ją na otwieraniu kuchennych szafek. Gdy spytałam, jak to rozumieć, mama wykręciła się, mówiąc, że chciała zobaczyć, jak sobie tutaj wszystko urządziliśmy.

A mnie jest przykro! Jeśli już tak bardzo chce gdzieś zajrzeć, mogłaby chociaż formalnie zapytać o pozwolenie, zanim coś otworzy.

Przez prawie rok znosiłam mamine rewizje i nie potrafiłam nic zarzucić. Ale w końcu zrozumiałam, że muszę zmienić tę sytuację.

Dwa dni temu mama jak zwykle przyszła mnie odwiedzić. Zazwyczaj nasze spotkania trwają około dwóch godzin. W tym czasie mama zdąży mi wyjaśnić, że wszystko robię nie tak, jak należałoby to robić jej zdaniem.

Kiedy byłam w łazience, nasz szczeniak zdążył zrobić kałużę w korytarzu. Ma dopiero pół roku. Natychmiast posypały się wyzwiska i obelgi w stronę psa. Szczeniak zaskomlał i zamilkł. Wybiegłam z łazienki wzburzona.

Mama wciskała nos mojego psa w kałużę i złorzeczyła. Nawet nie wiem, co tak najbardziej mnie wtedy rozwścieczyło.

– To mój pies! – krzyknęłam na mamę. – Przychodzisz tu jak bezczelny nastolatek i próbujesz wprowadzać własne zasady!

W zasadzie wybuchłam na mamę z powodu kałuży. Rozumiem, że tak naprawdę powód był inny, ale rok narastającej złości zrobił swoje. Miałam dość jej pouczeń.

Zaczęłam krzyczeć na mamę, wyrwałam jej z rąk zdezorientowanego szczeniaka. Mama w odpowiedzi krzyczała, że psa trzeba wychować, bo inaczej wejdzie nam na głowę, i próbowała go odebrać.

Psina miała dość, wyszarpnęła się i ugryzła. Mama zapiszczała jak zraniona mewa, szybko się zebrała i uciekła do siebie do domu.

Teraz pisze mi wiadomości i wymaga, żebym ją przeprosiła za to, że na nią nakrzyczałam! I za psa też.

Przeprosić niby nietrudno, ale rozumiem, że mama nie wyciągnęła z tego żadnej lekcji. Jeśli ją przeproszę, ona nie zmieni swojego zachowania. I oto się zastanawiam, jak wybrnąć z tej sytuacji.

Spread the love