Z dwuletnim wnukiem córka przeprowadziła się do mnie. Pomagałam im, jak mogłam. Zarówno z dzieckiem, jak i finansowo. Nie mogłam przecież zostawić jej samej w tak trudnej sytuacji. Wtedy uspokajałam ją, że rozwód to nie najgorsze, co może się zdarzyć. Jeśli on okazał się taki nieuczciwy, to lepiej go puścić, a jej los jeszcze na pewno ją odnajdzie. Czas, oczywiście, wszystko poukładał na swoje miejsce. Córka znalazła pracę, przyjaciół, ale mężczyzn długo do siebie nie dopuszczała. A potem Jarosława postanowiła ułożyć swoje życie osobiste.

– Dlaczego mnie nie rozumiesz, mamo? Mam okazję ułożyć swoje życie osobiste i nie chcę jej stracić – mówi mi córka. – Czy to nie ty mówiłaś, że rozwód to nie wyrok, że można jeszcze znaleźć dobrego męża! A teraz co, cofasz swoje słowa?

Tak, przyznaję, tak było. Jarosława nieudanie wyszła za mąż. Zaraz po narodzinach dziecka ich relacje tak się zepsuły, że zięć powiedział, że odchodzi z rodziny.

Okazało się, że nie odszedł w nieznane, tylko już miał inną kobietę.

Moja córka ciężko przeżyła rozwód, nie jadła, nie spała. Strach było na nią patrzeć. Z dwuletnim wnukiem córka wtedy przeprowadziła się do mnie. Pomagałam im, jak mogłam. Zarówno z dzieckiem, jak i finansowo. Nie mogłam przecież zostawić jej samej w tak trudnej sytuacji.

Wtedy uspokajałam ją, że rozwód to nie najgorsze, co może się zdarzyć. Jeśli on okazał się taki nieuczciwy, to lepiej go puścić, a jej los jeszcze na pewno ją odnajdzie.

Czas, oczywiście, wszystko poukładał na swoje miejsce. Córka znalazła pracę, przyjaciół, ale mężczyzn długo do siebie nie dopuszczała. A potem poznała kogoś przez internet.

Mężczyzna mówił, że ma poważne plany i zapraszał Jarosławę do siebie. Ale gdy tylko dowiedział się o dziecku, natychmiast zniknął. Tak, chciał rodziny, ale nie zamierzał przyjąć cudzych dzieci.

I znowu wszystko od nowa! Jarosława dniami i nocami płakała! Znowu zwolniła się z pracy, a znalezienie nowego miejsca w naszym prowincjonalnym miasteczku nie było łatwe. Potem postanowiła pojechać do stolicy i spróbować tam się urządzić.

Umówiłyśmy się, że Andrzeja zostawi u mnie, a jak się urządzi na nowym miejscu, to zaraz zabierze dziecko do siebie.

Wspierałam ją, a dlaczego nie? Przez pierwsze miesiące wnuk był całkowicie na mojej głowie. Od córki niczego nie wymagałam, bo rozumiałam, że potrzebuje czasu, żeby się urządzić.

Jarosława codziennie opowiadała mi przez telefon, że już znalazła pracę i wynajęła mieszkanie, tylko że nie spieszyła się, żeby zabrać syna do siebie.

Później zrozumiałam przyczynę. Miała tam mężczyznę, również z poważnymi zamiarami, a Jarosława chciała sprawdzić współlokatora i bała się go przestraszyć obecnością dziecka. Uważała, że najpierw trzeba przywiązać mężczyznę do siebie, a potem zajmować się synem.

Nie zgadzałam się z nią, ale musiałam się pogodzić i nadal wychowywać wnuka. Chłopiec jednak dorósł i trzeba go było zapisać do szkoły.

W wieku 70 lat prowadzić dziecko do pierwszej klasy i brać na siebie wszystkie obowiązki – to raczej niewielka przyjemność. Ojciec też nie interesował się dzieckiem, więc ja Andrzejowi zastępowałam wszystkich.

Pół roku temu Jarosława przeprowadziła się do swojego partnera i wciąż zachwycała się, jaki to on jest wspaniały. Sugerowałam jej, że czas zabrać syna, ale ta tylko szukała wymówek. Mówiła, że potrzebuje czasu, żeby niczego nie zepsuć.

Podupadło mi zdrowie, terapeuta powiedział, żebym położyła się do szpitala, ale nie miałam na kogo zostawić wnuka. Zadzwoniłam do córki, żeby przyjechała po syna.

Jarosława przyznała mi się, że wzięli z tym Wiktorem ślub i mieszkają w jego domu pod miastem.

– Mamo, dokąd mam go zabrać? Do cudzego domu? Zadzwoń do Adama, on też jest ojcem, niech coś wymyśli – odpowiedziała mi córka.

Do szpitala nie położyłam się – chodziłam tylko na oddział dzienny, gdy chłopiec był w przedszkolu. Tak mi się zrobiło przykro. Wszyscy ułożyli sobie życie, a dzieckiem nikt się nie przejmuje.

Zadzwoniłam do córki i powiedziałam, że już więcej niańczyć się nie będę. Dziecko musi pójść do szkoły w nowym miejscu. A Jarosława jako matka musi pomóc synowi, bo pierwsza klasa to poważna sprawa.

– Masz dość zabawy w babcię? Wiktor nie chce dziecka, nie mam gdzie go zabrać. Chcesz zrujnować moje życie? Dopiero co rozwinęłam skrzydła, a ty znowu swoje. Nikt nie chce cudzych dzieci, jak tego nie rozumiesz? – wyjaśniła mi córka podniesionym głosem.

Andrzej jednak poszedł do pierwszej klasy tutaj, bo wciąż jest ze mną. Na szczęście szkoła jest blisko, praktycznie na sąsiednim podwórku.

Teraz nie wiem, co robić. Z jednej strony jest mi bardzo ciężko, zarówno fizycznie, jak i psychicznie… Z drugiej strony rozumiem, że nawet jeśli córka zabierze Andrzeja, wnuk nie będzie szczęśliwy. Co robić, po prostu nie wiem, bo córka bardzo mnie zawiodła, wybierając własne szczęście zamiast dziecka.

Spread the love