„Gdzie jesteś?” – patrzyłam, jak mój mąż obejmuje brunetkę. „Gdzie? Oczywiście w biurze.”
– Jasława, dzień dobry, przepraszam, ale dzisiaj nie mogę Cię przyjąć w salonie. Jeśli potrzebujesz pilnie manicure, możesz przyjechać do mnie do domu lub umówimy Cię u innego stylisty – na ekranie telefonu świecił numer mojej manikiurzystki.
– Lena, a gdzie mieszkasz? – już i tak przegapiłam cały tydzień, paznokcie wyglądały zupełnie nie najlepiej, a innym dziewczynom nie ufałam w kwestii moich kapryśnych paluszków.
– Prawie w centrum, na ulicy Czajkowskiego, wiesz, gdzie to jest? Dziewięciokondygnacyjny budynek z Letualem na pierwszym piętrze, wejścia od podwórka – szybko zorientowała mnie moja stylistka.
– Zrozumiałam, przyjadę do domu, kiedy można?
Lena poinformowała, że czeka na mnie w dowolnym momencie, i podała dokładny adres. Obiecałam, że będę w ciągu godziny, i poszłam się przygotowywać.
Gdybym wiedziała, jak potoczy się ta niespodziewana wizyta, lepiej bym siedziała w domu z zaniedbanymi paznokciami.
Ulica Czajkowskiego była niedaleko naszego osiedla, założyłam mój ulubiony beżowy kostium sportowo-oversize, na górę biały, cienki puchowy płaszcz, na nogi wygodne trampki, a głowę w kaptur. Był dopiero marzec, ale pogoda cieszyła jasnym słońcem, szłam po starannie oczyszczonym asfalcie miejskiego chodnika i mrużyłam oczy od oślepiających promieni. Przed sobą zobaczyłam Letual, za nim zakręt w podwórka, tam był potrzebny wejście, szybko się tam dostałam.
Podchodząc do ciężkich żelaznych drzwi wejścia, zauważyłam czarny crossover, bardzo podobny do samochodu mojego męża. Stał trochę dalej i nie mogłam dostrzec numeru. Odepchnęłam podejrzane myśli i nacisnęłam na domofonie numer mieszkania Leny, a prawie na dwa godziny zanurzyłam się w atmosferę domowego ciepła i przyjemnych rozmów ze swoją stylistką. Korekta została wykonana szybko, wybrałam lakier w odcieniu nude, delikatny akcent w postaci subtelnego wzoru na małym palcu, i byłam wolna. Pożegnawszy się z manikiurzystką, zadowolona wyszłam na podwórko. Czarny crossover nadal stał w tym samym miejscu.
Aby odwieść wszystkie wątpliwości, podeszłam bliżej i z zaskoczeniem zobaczyłam lustrzany numer Marcina. W piersi zadrżało złe przeczucie. Mąż powiedział, że dzisiaj ma bardzo trudny dzień, cały dzień w biurze i spotkanie ze sprzedawcami, co on tu robi?
Wyciągnęłam telefon z kieszeni kurtki, odblokowałam go i w ostatnich połączeniach znalazłam numer ukochanego. Długie sygnały były moją odpowiedzią, abonent nie odbierał. Byłam natarczywa, naciskając przycisk dzwonka raz za razem. Palce już zamarzły, nos mi pukał, przechodnie mijały mnie z ciekawskimi spojrzeniami. Aby nie przyciągać nadmiernej uwagi, usiadłam na ławce stojącej obok i kontynuowałam męczące przywoływanie numeru na ekranie telefonu.
W końcu on postanowił odebrać:
– Sławka, mówiłam ci, mam spotkanie, czemu dzwonisz jak wariatka.
Ton Marcina był taki zwyczajny, lekko zmęczony, ale całkiem zadowolony, w słuchawce słychać było kroki na schodach i delikatne echo zamkniętego pomieszczenia.
– Gdzie jesteś? – z drżeniem powiedziałam i jednocześnie zobaczyłam, jak mój mąż, w objęciach szczupłej brunetki, wychodzi z sąsiedniego wejścia i kieruje się w stronę samochodu.
– Gdzie? Oczywiście w biurze! Właśnie wyszedłem na ulicę, muszę dojechać na urząd celny i wrócić. Czy coś się stało? Chcesz, żebym wjechał?
Podciągnął brunetkę, ubraną w obcisłe skórzane spodnie i krótką kurtkę, pomógł jej nie potknąć się na ostrych szpilkach i wsiadła do wnętrza, najpierw mocno ściskając jej okrągłe pośladki całymi pięściami. Brunetka z jaskrawo czerwonymi ustami pocałowała Marcina prosto w usta i zniknęła z mojego widoku, na wygodnym siedzeniu.
– Nie musisz nigdzie jechać – powiedziałam lodowatym głosem – odwróć głowę.
Marcin odwrócił się i spotkał mój wzrok. Patrzyłam mu prosto w oczy, wciąż znajdując się w jakimś przejściowym stanie. Widziałam wszystko i zrozumiałam, ale jakiś wewnętrzny blok nie pozwalał mi się ruszyć i wykrzyczeć skandal swojemu niewiernemu mężowi. Ostre uczucie stało mi się w gardle, pozbawiając mnie głosu, oczy płonęły łzami urazy, a ciało drżało jak od silnego zimna, chociaż na zewnątrz była dodatnia temperatura.
– Rozumiem, że teraz jestem dla Ciebie potworem i obrzydliwym. Ale po rozwodzie każdy z nas będzie mógł uporządkować swoje życie. Bez oszustwa. Oboje możemy być szczęśliwi. Po prostu z kimś innym.
Dla mnie, poza nim, nikt nie jest potrzebny. Przez siedem lat małżeństwa byłam głęboko przekonana, że mogę być szczęśliwa tylko z nim. O czym on mówi? Jakie inne życie?
Skurcz przejmuje moje gardło. Robiąc krok w tył, nie zdaję sobie sprawy, że mąż podszedł do mnie blisko.
Zaskoczeni spotykamy się, a ja tracę równowagę. Męskie dłonie zostawiają po sobie bezżywotni popiół w miejscu dotknięcia. Pospiesznie strząsałam je z siebie, które niedawno przynosiły rozkosz i zachwyt.
Nie chcę! Nie chcę, nie mogę! Tylko nie jego troskliwe dotknięcia!
Jak on może tak po prostu zniszczyć wszystko, co budowaliśmy przez lata? Przecież moje problemy nie są dla niego czymś niespodziewanym. Walczyliśmy razem. Zawsze mnie wspierał, troszczył się. Był opoką. Dlaczego tak? Jak można po prostu złamać… wyrzucić kogoś, komu tak bardzo się potrzebujesz? Czy to w ogóle możliwe?
Najwyraźniej tak.
– Załóżmy, że nie mogę urodzić. Ale teraz są różne możliwości. Tak, może na razie nie działały. Ale jeśli to twój główny kryterium… nie rozumiem, dlaczego teraz? Dlaczego nie kilka lat temu?
– Kilka lat temu wydawało mi się, że to wszystko jest przezwyciężalne. A teraz wydaje się, że uczciwsze będzie puszczenie się nawzajem.
– Jeśli medycyna nie działa, to… – zawahałam się, zauważając, jak jego oczy ciemnieją. – Są inne opcje… Dzieci, które potrzebują rodziny i kochających rodziców, na przykład.
– Kasiu, nie jestem na to gotów. Przepraszam. To prawda.
Stupor nie mija. Nie rozumiem, o czym mamy teraz rozmawiać.
– Może jest coś jeszcze? Inna kobieta? Powiedz, jak jest. Przyjmę to. Nie będę komplikować ci życia. Nie będę też rzucać przekleństwami.
Objęłam się rękami. Zimno. Zimno i obrzydzenie wewnątrz.
– Kasiu – zbliżył się do mnie, patrząc razem ze mną przez okno. Ale na zewnątrz było ciemno, a my oboje głupio oglądaliśmy w odbicie szyby efektowną, dostojną parę. Mąż był wyższy ode mnie, nawet gdy miałam na sobie szpilki, a teraz tym bardziej. Szeroki w barkach, wysportowany. Piękny. Uwielbiam jego zadbany zarost. Kiedy mnie całował, celowo delikatnie drapał. „Aby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja”. Już nigdy więcej nie usłyszę tego od niego…
Nie będę trzymać. Chce być wolny – niech. W końcu wolność to jedyne, co mogę mu dać. To, czego naprawdę potrzebuje. Niech więc zabierze. Na szczęście…
Wdech wymagał niewyobrażalnych wysiłków. Jakbym się dławiła. Od uczuć do niego. Od emocji. Od świadomości, że już mu nie należę.
Jak bezdomny kundel, którego kochający właściciele wyrzucili na ulicę.
Nasze spojrzenia w odbiciu się krzyżowały, drgnęłam z zaskoczenia. Od tej głębi jego kłującego spojrzenia, której już nie mogę zmierzyć.
Decyduję się na ostatni krok. Po tym już nie będzie można przywrócić „nas”.
– Jeśli się nie przejmujesz… przespij się gdzieś. Potrzebuję czasu i samotności, żeby spakować rzeczy.
– Kasiu, nie będę cię do niczego popychał… To twój dom.
Ale nie słyszę.
„Rozwiedźmy się” – bezustannie powtarzało się w mojej głowie.
Odwracam się, czując na sobie badzące spojrzenie.
Twardo patrzę w jego czarne oczy, szczerze mając nadzieję, że kiedyś jeszcze oddechnę bez goryczy, że kiedyś uda mi się wypalić z serca imię… tego… człowieka.
– Dawaj, Marcin – smak goryczy własnych słów zatruwa, przenika trucizną do krwi. – Dawaj się rozwiedziemy.
– Ryz! – z metalicznym głosem mówiłam siostrze, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Końcówki jasnych, rozpuszczonych włosów prawie do pasa były niewidoczne.
– I nie pomyślę! – podnosi głos. Oprzyja ręce w biodra.
– Ryz, ci mówią! Jestem klientem – co chcę, to zamawiam! – emocje się zagęszczają i dzwonią w mojej głowie.
– W takim razie, szanowny kliencie, ręce do nóg i idźcie do innego salonu. Tam przynajmniej na łeb nawał! A ja do twoich włosów nawet nie podejdę! Do widzenia! – twardo patrzy. Patrzymy na siebie jak na zaprzecznych wrogów.
Ira jest świetnym mistrzem, ale rodzinne tarcia i znajomość często nam przeszkadzają. Jak teraz.
– Więc tak. Ira. Potrzebuję przyciąć do ramion. Rozumiesz?
– No, weź siekierę, przycinaj. A ja co? Patrz-ki. Potrzebuje jej… – zamyka jakieś buteleczki, przekłada grzebienie… Odwraca się z urazą.
W tym momencie jestem na nią tak zła, że wkrótce moja twarz zrobi się czerwona!
– O-ob-re-za-aj… – zgrzytam zębami. Szczerze mówiąc, poza siostrą, nikomu nie ufam w kwestii swoich włosów. Już dokładnie pięć lat.
– Aha, szzaaz! Rozbiegła się. Najpierw wyrównuję jej kolor, tonizuję, pomagam puścić włosy, a teraz do ramion, widzisz, trzeba. Poradzisz sobie! – rzuca się z wściekłym szeptem. W oczach płonie oburzenie.
– Ira. No naprawdę trzeba!
– Szukaj innego mistrza. Ja się odmawiam.
– Dobrze – zgadzam się głośno na cały salon. Natychmiast staję na nogach. Kontynuuję dalej. – Ktoś może, za podwójną płatę, obetnie mi włosy?
Długo się nad tym zastanawiałam, ale w końcu jestem tutaj. I w pełni wyobrażam sobie, czego chcę. Potrzebuję kardynalnych zmian. Na początek najlżejszych i bezbolesnych.
– Doły numer – podsumowuje siostra. – Nikt cię tutaj nie przyjmie: kolejka.
Ja, zaciskając wargi, wracam do fotela.
– I w ogóle – kontynuuje, lekko usprawiedliwiając się – mój Marcin na pewno wyryje ci ręce z korzeni, jeśli podejdę do twoich włosów. Co?! Chcesz mojej śmierci?!
– Marcinowi teraz wszystko jedno – mówię cicho, ale stanowczo. – On dla mnie już nikt. Rozumiesz?
Z rąk siostry wypada coś masywnego i z metalicznym hukiem leci na podłogę.
– O czym mówisz? – pochyla się Ira, na twarzy jej przerażenie. Pyta najcichiej, aby inni nie słyszeli.
Jej twarz przy moim ramieniu, spotykamy się spojrzeniami w lustrze.
– Rozwiedziemy się – szepczę jej do ucha, czując, jak znowu wypełnia mnie rozczarowanie i panika. Kropla po kropli. Byliśmy razem z Marcinem, ile pamiętam siebie. A teraz bez niego nie czuję siebie.
Siostrzenica jest całkowicie oszołomiona. Szczęka opada, w oczach dzika konsternacja.
– Jak?! Dlaczego? On cię zdradził?! – niespokojnie, ale równie cicho.
– Nie dogadaliśmy się charakterami. Jaka różnica? Potrzebuję po prostu małego resetu, wstrząsu i zmian. Pomóż, Irisz.
Siostra patrzy na mnie zamyślona, staje z tyłu. Zbiera włosy, przepuszcza przez pięść. Rozpuszcza je po plecach. Marszczy brwi. Przeciąga grzebieniem przez jasne pasma. I wszystko to z przerażająco zagubionym wyrazem twarzy. Rozmyśla.
– Podkarmimy się, odświeżymy kolor. Odkroję dziesięć centymetrów… No, Kasiu… – odważnie sięgając. – Przemyśl to jeszcze raz? Dzisiaj nie przytnę kardynalnie.
Zmartwionymi oczami patrzę na siostrzenicę.
– Ir. A jutro mam sprawę w sądzie.
Muszę wyglądać na pewną siebie, mimo wewnętrznego zamętu i uczucia złamanej duszy.
– Przyjdziesz wieczorem? – ostrożnie pytam.
– Zróbmy to na faktach. Zadzwonimy.
Na dziś nie chcę niczego rozjaśniać wieczornego samotności.
– A po co przez sąd? Dzielicie majątek?
Ja, prawdziwie, nie wiem, co tu powiedzieć…
***
Płynny stukot szpilek odbijał się w mojej głowie, zagłuszając skromny szelest spódnicy. Każdy krok pokonywałam z trudem. Wewnątrz drżałam, oddech rozwalał się z każdym wydechem.
Teraz. Już teraz zacznie się posiedzenie. I ja z drżeniem w kolanach powoli i z gracją zbliżałam się do drzwi.
Marcin był już na miejscu. Jego włosy lekko siwiejące i teraz wyraźnie się kręciły. To chyba jedyne, co łagodziło jego męski wygląd. Usta mocno zaciśnięte, szczęki zaciskające się. Idealnie wyprasowana koszula, sztywny garnitur stalowego koloru… Marcin był perfekcjonistą i konserwatystą. Zawsze miał wszystko rozłożone na półkach, czyste i jasne, zgodnie z regulaminem. Cenił porządek, oszczędzał swój czas. Nie lubił zmian, przywiązywał się do stałości. Marcin zawsze był skąpy w emocjach. Dla niego to coś zbędnego, niepotrzebnego, obciążającego. Przyzwyczaił się zamykać siebie w surowych ramach i granicach, które sam zwykle ustanawiał.
Zamyślony wzrok utknął w podłodze. Prawa dłoń nagle zacisnęła się w pięść. Zawsze biznesowy, zorganizowany i spokojny, w tej chwili mąż zdecydowanie się denerwował.
Moje pojawienie się zauważył go nie od razu.
– Cześć – spóźniony wstałam na nogi. Wina błyszczała w jego spojrzeniu. A co tak? Przecież zrobił wszystko dobrze?
– Cześć.
Nie miałam mu już nic więcej do powiedzenia.
Marcin nie odwracał oczu, patrzył na mnie z nutką niepokoju, ale stanowczo. Idłam jeszcze trochę do przodu, ale… zwiększyłam skracającą się między nami odległość, odwróciłam się.
Zrozpaczenie mnie ogarniało.
Trudno w to uwierzyć. Rozwodzimy się. ROZWODZIMY SIĘ. Już nie będzie cichych, przytulnych wieczorów, skromnych spotkań z przyjaciółmi, więcej nie będę czekać na Marcina z pracy, nie podaruję mu radosnego pocałunku przy spotkaniu, nie przytulę się do jego silnej piersi, nie poproszę o radę. Obcy. Oto kim jesteśmy od teraz. Od teraz i na zawsze.
Chciałabym wytrzymać jeszcze trochę. Do końca posiedzenia. Wyjść z wysoko uniesioną głową. A potem już nie ma znaczenia. On nigdy nie zobaczy moich łez. Nie zmierzy głębi bólu, z którym teraz żyję.
Kiedyś będę mogła zostawić ten koszmar za sobą. Kiedyś. Ale… nie dziś.
Spóźnione pozdrowienie adwokatowi.
Jesteśmy zaproszeni, ja na nieugiętych nogach przechodziłam do przodu. Otoczenie naciskało na i tak już cierpiącą psychikę. Chciałam uciec. Rozpuścić się, schować przed przenikającym ciemnym spojrzeniem. Ale wytrwam. Do końca.
Elementarne pytania wywoływały pewne zakłopotanie. Czułam się jak szkolniczka, która źle nauczyła lekcji. Jakby w ogóle się nie przygotowała.
Tylko Marcin trzymał się na wysokości, patrzył na wszystkich z góry, z odrobiną wyższości. I obojętności.
Jakby mu wszystko było jedno. Na twarzy pusta maska. Ani jednej emocji. W ogóle nic.
Skupiony. Uważny. Zorganizowany.
Sędzia wyjaśniał, jak dzielony jest majątek nabyty w małżeństwie, a ja lekko marszczyłam brwi. I dostałam możliwość wyrażenia swojego spojrzenia na sytuację.
Długo rozmyślałam samotnymi, bezsenymi nocami… I w końcu zdecydowałam.
– Niczego nie potrzebuję. Chcę tylko swojego samochodu. To prezent. I on mi się przydaje. Wszystko inne niech zostanie mężowi.
Będzie mi wtedy łatwiej przewrócić tę stronę. Rwać. Rwać bez zastanowienia. Żeby nic nie ciągnęło się w tył.
– Niestety, pozycja mojego klienta bezkompromisowo wyklucza taki wariant – rozbrzmiewał twardy bariton, gdy inna strona dostała głos. Adwokat Marcina trzymał się pewnie. Zmuszał mnie do rozczarowanego spojrzenia w stronę ukochanego mężczyzny. – Marcin Eldarowicz zdecydowanie się sprzeciwia.
Obniżyłam raniony wzrok, nie rozumiejąc, gdzie uciec od wewnętrznej pustki, przenikającej głęboko pod skórę.
Chcę do domu. Wszystko mi jest obojętne. Niech zabierze wszystko do diabła, tylko by jak najszybciej przejść przez ten cały koszmar…
Spoglądamy się z moim adwokatem, z zakłopotaniem podnoszę ramiona. W odpowiedzi zauważyłam ledwo widoczny, powolny skinienie głową.
Staram się się zrelaksować.
Przerywam pewne, ciężkie spojrzenie. Od razu odwracam oczy, bo wewnątrz coś zaczyna gwałtownie reagować.
Marcin postanowił zabrać mi wszystko? Zgadzam się, zawsze pracował więcej, na wyczerpanie. Jednoosobowy mieszkanie w starym rejonie, którego nigdy nie wynajmowaliśmy i w którym okresowo mieszkał ktoś z rodziny Marcina, przeszedł mężowi od rodziców jeszcze przed naszym ślubem. Ogromny trzypokojowy w prestiżowej dzielnicy został kupiony w małżeństwie. Tak, żeby go kupić, sprzedaliśmy mieszkanie zmarłej siostry Marcina… ale nie myślałam, że będzie taka zasadnicza… nawet nie pozycja, a postura.
Otwieram oczy. Szczerze mówiąc, nie oczekiwałam takiego od Marcina. Zawsze był dla mnie hojny w działaniach, choć skąpy w słowach.
Chociaż… to pozostało niezmienione. Nawet teraz Marcin zwyczajnie milczał, pewnie wbijał ostatni gwóźdź w trumnę naszej rodziny.
Złamana. Najlepsze słowo, które opisuje moje uczucie w tym cudownym momencie.
– Mój klient będzie kategorycznie nalegał, żeby jego żona po rozwodzie otrzymała połowę majątku. Jak przystało. Nie tylko samochód, ale i mieszkanie, w którym wspólnie z Marcinem Eldarowiczem mieszkały. Plus pan Sagurow uważa za stosowne przekazać żonie dom na wsi, znajdujący się… – dalej wymieniał współrzędne i przybliżoną wartość majątku, a ja siedziałam i drżałam z strachu. To nawet trochę więcej niż połowa…
Tylko zszokowane spojrzenie upierało się na Marcinie.
„Spójrz na mnie” – wołam go bezgłośnie. – „Spójrz! Dlaczego? Dlaczego to robisz, Marcin?!”
Ale „pan Sagurow” nie słuchał moich milczących próśb.
– To zbędne. Nic nie potrzebuję poza samochodem – nie odważyłam się już dłużej dręczyć męża pytającym spojrzeniem. Odwróciłam się.
– Jakie są powody, dla których pani, Maria Aleksandrowna, odmawia proponowanego podziału majątku? – zdziwił się sędzia. – To przynajmniej nielogiczne i niekorzystne dla pani strony.
– Marcin zawsze pracował i zarabiał więcej. Mieszkania to jego osobista własność – lekko skłamałam. – Nie roszczę sobie nic.
A w pamięci pojawiały się niezmienne słowa jego matki. Że on mnie znalazł na wysypisku.
– Po prostu chcę w końcu się rozwieść – dodałam cicho.
Dzwoniące milczenie spadło na wszystkich. Byłam oszołomiona.
Ukryłam drżące ręce pod stołem, modląc się, aby ta męka już się skończyła.
Nie rozumiałam go wcale. Po co? DLACZEGO?!
– Nie można powiedzieć, że wasz przypadek jest bardzo zwyczajny. Powinniście się porozumieć między sobą. Może ktoś ma coś do dodania? – sędzia obejmował wzrokiem obecnych. – Wprowadzić, tak powiem, jasność.
Następnie lecą jeszcze jakieś frazy, wyjaśnienia, dialogi. A ja nie jestem już w stanie niczego przyswajać.
Tylko jedno pytanie w głowie. I zamierzam je wyrazić.
Sekundy zamieniały się w kalejdoskop. Gdy sędzia odchodził, ogłaszając decyzję, od razu podskoczyłam z miejsca. Robiłam kilka kroków w jego stronę…
– Po co, a? Powiedz mi, po co?
Spotykam obojętne spojrzenie, ciemność wciąga go na dno. I nic nie mogę tam rozpoznać. Między mną a Marcinem mur. I przesunąć go już nie będzie można.
Marcin próbował mnie obejść, ale w przypływie desperacji zbyt mocno zakryłam jego pierś dłońmi. Drżałam od tego dotknięcia, a on nawet nie zachwiał się!
– Odpowiedz mi! Po co? Nic nie prosiłam! – zrywającym się głosem.
– Tak zdecydowałem – leciał, jak zawsze, skąpy odpowiedź. On tak zdecydował. Teraz mam nie tylko osobisty samochód, ale i mieszkanie. To właśnie to, w którym zawsze będzie pachniać nim dla mnie. – Rzeczy zabiorę tak szybko, jak będę mogła. Potem możesz zmienić zamki.
– Takie słowa same niszczą, nie?
Odchodził ode mnie, śmiało patrząc przed siebie. W przyszłość bez mnie.
A ja gotowa byłam usiąść na podłodze i jęczeć jak ranna suka.
Nie miałam już tego mężczyzny. Nie mam serca. Nie mam duszy… Zabrał je ze sobą.
Chciałam krzyczeć, ale to już nie pomogło. Niszczyć, walić, ale lepiej się nie stało.
Nie rozumiem, jak żyć dalej.
Nie rozumiem, dokąd iść.
Złamana. Wewnątrz pustka.
Moja rodzina zniszczona. Stałam przy stosie gruzów.
Po prostu dlatego, że on… tak zdecydował.
