— Pracuję, a żonka w domu zachowuje się jak służąca — oświadczył mąż
Panuje przekonanie, że duże pieniądze psują ludzi. Do ostatniego czasu się z tym nie zgadzałam, dopóki osobiście tego nie doświadczyłam. Marek, mój mąż, osiągnąwszy sukces finansowy, przekształcił się w prawdziwego chamsa i samolubnego pawina. Sposób, w jaki mnie traktuje, pokazując się przed swoimi kumplami, nie ma granic. Cudownie, że znalazłam sojuszników, inaczej byłoby ciężko.
— Już się rozkręcę, Kasia, będziemy żyć jak biali ludzie! — Marek rozmarzyście przeciągnął się i odłożył papiery. — Co mamy na kolację?
— Smażone ziemniaki — odpowiedziałam. — Dodałam jeszcze kiełbasy. Twoje ulubione, mleczne.
— Wkrótce nie będzie w naszym życiu ani smażonych ziemniaków, ani kiełbas — Marek apetycznie wcinał kolację.
— Gdzie one się podadzą? — nie zrozumiałam. — Czy będziemy się żywić duchem świętym?
— Ach ty, „duchem świętym” — bez wstydu naśladował mnie Marek. — Będziesz mi gotować wyłącznie egzotykę — przepiórki na rożnie, jakieś foie gras, sałatki „Cezar”, ostrygi, homary. Albo w ogóle będziemy chodzić do restauracji codziennie. A co, widziałem to w kinie, wielu tak robi.
— Najpierw zarób pieniądze, oligarcha — zaśmiałam się. — A potem zobaczymy. Teraz tylko dzielisz futro nieuchwyconego niedźwiedzia.
— Projektuję w Wszechświecie swoje marzenia i plany, na pewno się spełnią — pewnie odpowiadał mąż.
Jesteśmy małżeństwem od trzech lat, żyjemy całkiem nieźle, jak to mówią, nie gorzej niż inni. Pracuję jako ekonomistka w jednej z firm komercyjnych, a mąż jest mechanikiem samochodowym z wielkimi ambicjami. Marzeniem całego jego życia jest otwarie własnego warsztatu samochodowego.
Na razie nie mamy własnego mieszkania, ale, jak zapewnia mnie mąż, to tylko tymczasowe:
— Nie martw się, Kasia, nie będziemy długo wynajmować mieszkania. Nadchodzą złote czasy! Potem od razu zrobię domek na dwa piętra — załadujesz się.
Takie nastawienie Marka zarówno mnie przeraża, jak i inspiruje jednocześnie. Jeśli ktoś z takim uporem dąży do celu, to znaczy, że na pewno mu się uda. Tymczasem muszę płacić za mieszkanie, Marek wydaje wszystkie swoje pieniądze na przyszły biznes, a ja kupuję jedzenie. To mnie nie zasmuca, bo dokładnie wiem, że wszystko u nas będzie świetnie.
— Cześć, Kasia! Jak tu mój „biznesmen”, wyszedł, co? — bardzo często odwiedza nas teściowa, Renata Leonidowna.
Ta kobieta burzy wszystkie stereotypy dotyczące teściowych — jest bardzo miła, dobra i uczciwa. Renata przez całe życie pracowała nauczycielką języka polskiego i literatury, co zapewne nadało jej pewien, inteligentny charakter.
— Nie za bardzo, Renata Leonidowna — odpowiadam serdecznie. — Staram się, żeby Markowi spodnie nie spadały.
Renata, jak zawsze, ma przy sobie torby i walizki — to prezentacje dla nas. Ma własny działek, gdzie teściowa uprawia najsmaczniejsze warzywa i owoce.
— Oto leczo. Marek bardzo je lubi — wkładała Renata słoiki na stół. — To ogórki, to pasta z cukinii. No i dżemy dwóch rodzajów, zapomniałam, który bardziej lubisz. Czy twoi rodzice często dzwonią?
— Prawie codziennie — odpowiadam. — Dziękuję za pytanie.
— Jesteś dla mnie jak córka, Kasiu — szczerze odpowiada Renata. — Bardzo się cieszę, że zaopiekowałaś się Markiem.
— Pomogliśmy sobie nawzajem, — zaśmiałam się. — W równych częściach.
Cokolwiek mówisz, moja „złota” teściowa jest wyjątkowa, taka jedyna w swoim rodzaju. Przyjaciółek można słuchać, wszystkie narzekają na matki, żony mężów, a ja absolutnie nie mam nic złego do powiedzenia o Renacie Leonidownej, ani jednego słowa.
Przyjechałam do centrum regionu z małego miasteczka, żeby studiować na uczelni wyższej. W naszym mieście nie ma takiej jakości edukacji jak w centrum. Zdobywszy czerwony dyplom, dość szybko znalazłam sobie świetne miejsce, z przyzwoitym wynagrodzeniem i możliwością awansu.
Poznałam Marka zupełnie przypadkowo.
— Kasia, co robisz po pracy? — kiedyś zapytała mnie koleżanka z pracy, a jednocześnie przyjaciółka, Ola. — Nie masz ochoty iść do kawiarni, tam w piątki działa karaoke.
Ola wie, że bardzo lubię śpiewać, więc zaproponowała, żebyśmy spędziły piątkowy wieczór z korzyścią.
— Dwoma rękami tylko! — entuzjastycznie odpowiedziałam. — Nie ma nic lepszego po ciężkim dniu pracy niż wykonanie kilku piosenek zespołu „Lennon” w sercu, bez cenzury.
Śmialiśmy się razem z Olą. Ola ma własny samochód, wsiedliśmy do auta, ale kilka kilometrów od kawiarni nas spotkała nieszczęśliwa sytuacja — spuszczone koło.
— No nie! — westchnęła Ola. — Chociaż wszystko da się naprawić, widzę warsztat samochodowy, tam jest również wymiana opon, jeśli wierzyć szyldowi.
Spotkał nas wysoki chłopak o szerokich ramionach.
— Naprawimy to natychmiast — uśmiechnął się i faktycznie, zanim się obejrzeliśmy, wszystko było gotowe.
— Ile wam jestem winna? — Ola wyjęła portfel z torebki, a chłopak odsunął ją ruchem ręki.
— Nic nie trzeba, — odpowiedział. — Komplement od lokalu! Tym bardziej, że jesteście dzisiaj milionowym klientem.
— A jednak, na to nalegam! — upierała się Ola. — Jest trochę niewygodnie, przecież pracowaliście.
— Naprawianie „Mercedesów” na suficie jest niewygodne, — odpowiedział chłopak. — Profesjonalny humor! Jeśli twoja urocza przyjaciółka wypije ze mną kawę, uznajemy, że jesteśmy w rozliczeniu.
Patrzyliśmy się z Olą. Jaki ciekawy sposób na poznanie! Ale od razu poinformowaliśmy Marka, bo chłopak nazywał się właśnie Marek, a my właśnie zbierałyśmy się do kawiarni.
— Świetnie, wtedy ja i Dawid zrobimy wam towarzystwo — skinął głową Marek. — Idziesz z nami, Dawid?
— Oczywiście — skinął głową kolega Marka. — Nie mogę przegapić takiej okazji.
W kawiarni spędziliśmy po prostu niezapomniany wieczór. Chłopcy okazali się bardzo dobrymi kawalerami i śpiewakami. Śpiewali tak sercowo piosenki wojskowe, że Ola i ja byliśmy całkowicie oczarowane.
Marek odprowadzał mnie do domu, wymieniliśmy się numerami telefonów, zaczęłyśmy się spotykać. Po sześciu miesiącach spotkań Marek zrobił mi oświadczyny, a ja z radością je przyjęłam. Marek okazał się prawie idealnym mężem — dobrym, czułym, uważnym.
Moim rodzicom, którzy przyjechali na ślub, mój przyszły mąż również bardzo się spodobał:
— Walentyno, trzymaj się Marka! Od razu widać, że to mąż z charakterem, z wewnętrzną siłą.
Rodzice dość szybko znaleźli wspólny język z teściową, ojca Marka nie było. Krótko mówiąc, jestem bardzo zadowolona ze swojej rodziny, rzadko gdzie spotyka się taką harmonię.
Minęło kilka lat, Marek zaczął realizować swoje dawne marzenie, otworzył własny biznes, a dokładniej warsztat samochodowy, wymianę opon i nawet myjnię samochodową.
— My z ekipą wszystko przemyśleliśmy, zrobiliśmy tutaj biznesplan, spójrz, a? — Marek pokazał mi papiery. — Ty masz przecież jasny umysł, jako wykwalifikowana ekonomistka!
Znalazłam pomysł bardzo interesujący, dałam kilka trafnych rad. Ku mojemu zaskoczeniu, sprawy bardzo szybko poszły w górę. Marek z ekipą otrzymali pożyczkę w banku, znaleźli ruchliwe miejsce, gdzie były doskonałe warunki do parkowania samochodów.
— Mam pewność, że wszyscy moi ludzie są zręczni, za każdego rękuję się jak za siebie samego! — mówił mi mąż. — Nie tylko otworzymy serwis, ale rozwinie się cała sieć w mieście, daj tylko czas.
Tak się stało. Minął czas, Marek z kolegami otworzyli jeszcze kilka oddziałów, bo w mieście rozeszła się bardzo dobra reputacja „Auto-Luks”. Właśnie tak Marek nazwał swoje dzieło.
Nie trzeba było długo czekać na nowy dom na przedmieściach. Marek spełnił wszystkie swoje obietnice.
— Zobacz, Kasia, jak w filmie o pięknym życiu — nie przestawał się cieszyć jak mały, Marek. — Pierwsze piętro będzie dla gości, a jakże bez nich? Drugie piętro będzie całkowicie nasze, dla nas i naszego przyszłego dziecka.
Już w nowym domu zrozumiałam, że jestem w ciąży. Marek od razu nakazał mi:
— Tak, zrezygnuj z pracy i przygotuj się na bycie mamą. Nie widzę sensu, żebyś biegała po biurach, ja i tak bardzo dobrze zarabiam.
Posłuchałam go, napisałam wypowiedzenie, które przyjęto z dużym oporem, szkoda było tracić tak cennego pracownika.
Często odwiedzała mnie Renata Leonidowna, przynosiła owoce, świeże warzywa z własnego działku. Ona naprawdę szczerze uważa mnie za swoją córkę.
Wszystko byłoby po prostu wspaniałe, gdyby nie zachowanie Marka. Im więcej zarabiał, tym bardziej stawał się zarozumiały, niegrzeczny, nawet gdzieś despotyczny.
— Wszystko to dzięki mnie i tylko mnie! — Marek często gestykulował wokół domu. — Kasia, gdzie byś była teraz, gdyby nie ja? Wynajmowałabyś mieszkanie w spokojnej okolicy?
Starałam się nie być surowa dla męża, odpowiadałam nieśmiało. Może to tylko nerwy, bardzo się męczy, bo biznes to dość wymagające przedsięwzięcie.
Renata sama zauważyła istotne zmiany w synu:
— Mareczku, nie jesteś już tym samym. Kiedyś byłeś taki uprzejmy, grzeczny. Teraz nawet twój wzrok się zmienił — jakiś ostrożny, wycofany, czy coś…
— Nic, — uspokajałam teściową. — Wania się urodzi, Marek się rozluźni. Dzieci zawsze pozytywnie wpływają na mężczyzn. Jakby topią się w duszy.
Jeśli na kogoś dzieci mają pozytywny wpływ, to nie na Marka. Na lepsze zmiany ich nie było, wręcz przeciwnie. Jak tylko Wania się urodził, mąż przeprowadził się na pierwsze piętro, rzadko odwiedzał nas z synem.
— Na pracy się męczę — odparł. — Wracasz do domu, chcesz odpocząć, a tu Ivan krzyczy, żadnej prywatnej życia.
Potem mąż zaczął zostawać w pracy do późna, zaczął bardzo żarliwie dbać o swój wygląd.
— Muszę odpowiadać wizerunkowi! — tłumaczył mi. — Kto poważnie potraktuje biznesmena w swetrze i dżinsach? Potrzebuję drogiego garnituru i nie jednego.
Z dużym trudem rozpoznawałam w tym mężczyźnie mojego Marka, chłopak z żartami i figlami. Jakby go zastąpiono i w tym była prawda. Charakter męża zepsuły duże pieniądze.
Stał się dość skąpy, nie dawał dodatkowych groszy, twierdząc, że wszystkie środki idą na rozwój biznesu. Starałam się nie pytać, na szczęście, moi rodzice i teściowa mi pomagali.
Minęło kilka lat. Wania dorastał, bardzo pomagała mi Renata Leonidowna, jedyna osoba, od której słyszałam ciepłe słowa w jej adres.
Pewnego sobotniego wieczoru całkowicie przewrócił moją życie do góry nogami.
Mąż rano powiedział mi, że przyjadą jego goście, partnerzy biznesowi. Czym byli partnerzy, nie chciałam się domyślać, tylko zapytałam, co jest wymagane z mojej strony.
— Będzie sporo ludzi, więc poproś o pomoc mamę, raczej nie odmówi — powiedział Marek. — I pamiętaj, Walentyno, wszystko musi być na najwyższym poziomie.
— Dlaczego nie zorganizować spotkania w restauracji? — zdziwiłam się.
— Bo teraz bardzo modne jest zapraszać gości do domu, rozumiesz, głowa w chmurach? — zaczął agresywnie mówić mąż. — Mamy kilka godzin, czas ucieka.
Renata chętnie zgodziła się pomóc mi, w cztery ręce szybko przygotowałyśmy pyszne potrawy, przekąski, sałatki. Następnie zaczęłyśmy nakrywać stół, wkrótce zaczęli się przybywać goście.
— Ruszajcie się tam — nie przestawał rozkazywać Marek. — Ja pójdę gościom zaproponować napoje, pograjemy w bilard.
— Wszystko gotowe, Marek, możecie usiąść przy stole — weszłam do pokoju, gdzie byli goście męża.
I wtedy usłyszałam coś, co niemalże zrobiło mi wrażenie, że włosy stoją mi na głowie…
— Pracuję, a żonka w domu zachowuje się jak służąca — oświadczył mąż.
Często mnie obrażał, ale takie porównanie było wyższe niż jakiekolwiek obelgi.
— Marek, ogarnij się, wydaje mi się, że bardzo się za bardzo rozrosłeś — odparłam, nie wstydząc się gości. — Co o tobie pomyślą twoi partnerzy?
— Oni się ze mną zgadzają — zaśmiał się Marek. — U nas, udanych biznesmenów, tak jest zwyczaj. Facetom przynoszą domu mamonata, a ich żony służą, jak w dawnych czasach.
I wtedy Renata Leonidowna nie wytrzymała. Słyszała cały nasz rozmowę i również była bardzo oburzona tym, co powiedział jej syn.
— A teraz natychmiast przeproś Walentynę! — surowo powiedziała Markowi matka. — Ona nie zasłużyła na takie słowa!
— Mamo, nie wtrącaj się w nasze relacje! — groźnie oświadczył Marek. — To w ogóle cię nie dotyczy.
— A jednak cię to dotyczy — zmarszczyła brwi Renata Leonidowna. — Wydaje mi się, że się przegrzałeś, musisz się trochę odświeżyć.
Teściowa wzięła z stołu jeden z sałatek, wylaliła go na głowę swojego syna. Potem polała go limonadą z dzbanka.
Marek zdumiale przekręcił szalone oczy.
— Zbiorę Wanię, a ty zbieraj rzeczy, Kasia — powiedziała mi Renata. — Odlatujemy. Niech ci kupcy sami się bawią i obsługują.
Marek był tak zszokowany, że nawet nie próbował nas zatrzymać. Po prostu stał i otwierał oczy szeroko.
Renata przywiozła mnie do siebie domu:
— Tutaj ty i Wania będzie wam wygodnie. Zamieszkajcie u mnie na jakiś czas, a potem — jak Bóg pozwoli.
Rozstałam się ze swoim despotycznym mężem, my i syn nie potrzebujemy takiego tyrana. Wkrótce wróciłam do swojej pracy, a Renata z radością zajmuje się wnukiem.
U nas wszystko jest po prostu wspaniałe, nie wspominam nawet o przeszłym życiu. Jeśli Marek nie przeszedł tego doświadczenia pieniędzmi, to znaczy, że wewnętrznie jest tak silny, jak mogło się wydawać na początku.
