Mama nie jest zobowiązana: przypomnienie dla dorosłych dzieci! O czym warto się zastanowić

Przyzwyczailiśmy się, że rodzice to ludzie, na których spoczywa ogromna odpowiedzialność za życie i dobrobyt swoich dzieci. Jednak dzieci dorastają, i z każdym rokiem zachodzi proces separacji – zarówno po stronie rodziców, jak i po stronie dzieci.

Artykuł ten jest bardzo interesujący dla obu stron. Opowiada o tym, czego faktycznie mama jest i czego NIE jest zobowiązana, a także jak to zaakceptować dla dziecka, które staje się dorosłe.

Mama nie jest zobowiązana.

Separacja to proces dwustronny, ale często mówimy (i ja też) wiele o rodzicach, którzy nie są gotowi, nie mogą, trzymają, nie puszczać. O mamach, które przywiązują się, bojąc się samotności i zbędności, a ich świat skupia się wokół dzieci. Przyzwyczailiśmy się uważać, że rodzice ponoszą dużo odpowiedzialności za jakość życia swoich dzieci.

Ale są też dzieci, które NIE IDĄ.

Odejść, zostawić, a czasami, jeśli jest to konieczne dla przetrwania – porzucić – to zadanie dorosłych dzieci, które chcą odnaleźć swoją drogę.

I to jest o wiele bardziej skomplikowane.

Dlatego że jeśli z rodzicami jest wygodnie i ciepło, bardziej niż niewygodnie, to impuls “oddzielenia się” jest trudny do narodzenia, wykształcenia.

A jeśli z rodzicami jest trudno, zimno i bolesno, to bardzo chce się i wierzy, że to może się zmienić i ja mogę na to wpłynąć. Nikt nie odwołuje dziecięcej wszechmocy, a ona jest w stanie emocjonalnie trzymać rodziców blisko, nawet jeśli fizycznie będziecie bardzo daleko.

Ideą rodzicielskiej odpowiedzialności jest również silne przywiązanie do rodziców. Jeśli on narodził, to powinien. Spróbujcie tylko wyobrazić sobie, że GO NIE MA.

Kochać, być, wychowywać – to opcja, która jest wbudowana lub nabyta u kogoś i korzysta z niej, jeśli chce i potrafi, a ktoś nie – on tylko przynosi dziecko na ten świat i jest w stanie zapewnić coś bardzo ograniczonego – minimalny zestaw dla przetrwania – i dziecko musi sobie z tym poradzić. Szukać w innych miejscach, w innych ludziach, w sobie, gdziekolwiek.

Doświadczać braków i gniewu, i złości, i obrazy, i bezsilności – i zaakceptować to i iść dalej.

Świat nie jest ograniczony przez rodziców, jeśli pozwolimy sobie to zauważyć i nie tracimy siły na poszukiwanie źródła w pustyni. Im wcześniej to zauważymy i przeżyjemy rozczarowanie z tym związane, tym więcej siły i czasu zostanie nam na własne życie. I właśnie w tym miejscu może pojawić się miejsce dla relacji z rodzicami, tylko nie z potrzeby, ale dlatego, że to jest ważne albo dlatego, że tego chcemy.

Rezygnacja z oczekiwań i nadziei oznacza przede wszystkim rezygnację z władzy. To właśnie poczucie władzy lub pragnienie władzy zawsze trzyma blisko możliwego, oczekiwanego, naładowanego nadziejami źródła czegokolwiek.

Innym sposobem, aby pozwolić sobie na dorastanie zamiast pielęgnowania w sobie niezdolności do wzrostu, jest spróbować dostrzec w rodzicach ludzi, a nie obiekty możliwej-niemożliwej miłości. Tutaj, jeśli się uda, można zauważyć, że my sami nie jesteśmy bardzo płodnymi źródłami miłości. Szczególnie dla rodziców.

Oczywiście, można ponownie zaprosić rodziców w to miejsce i pokazać im palcem z pogardą – oto kto w tym winien, że jesteśmy tacy. Ich wkład faktycznie może być znaczący. Ale zawsze trudniej jest zobaczyć, zrozumieć, że i my, dzieci, też wnosimy wkład.

Mama nie jest zobowiązana.

Jak często żądamy z tej rentowej pozycji (wewnątrz siebie, jeśli nie oszukujemy siebie, można zauważyć, jak dobrze nas samych nakręcamy, aby trzymać ich na krótkiej smyczy, ale jednocześnie również nas), aby nas kochali, takie jakie jesteśmy, jesteśmy waszymi dziećmi i wy jesteście nam zobowiązani, przy tym zupełnie nie chcemy widzieć, że też my, tak po swojemu, kochamy ich “na tróję”.

I wiele z nas w ogóle nie jest gotowych zaakceptować ich cech, zmartwień, inny światopogląd, ich uczucia wobec nas. Akceptować to, co wartościowe, co mają lub robią dla nas. Albo to, czego nie robią, dając nam w ten sposób dużo wolności i wspaniałe przykłady, jak nie trzeba żyć, choć to nie jest od razu oczywiste.

Często nie chcemy tego wszystkiego zaakceptować. To nie jest dobre i nie jest złe – to po prostu tak.

Inna sprawa, że często ta nasza konfrontacja, te wyraźnie przesadzone, do odrazy, różnice między nami i rodzicami są potrzebne, aby obok było duszno, niemożliwe, żeby było łatwiej zdeprecjonować i łatwiej się odłączyć, odejść.

Potem, prawda, żeby można było zauważyć, jak bardzo w czymś jesteśmy podobni, ale to już znacznie później, jeśli się uda, w miarę dojrzewania i uświadamiania sobie innych sensów i zadań rozwoju.

Odejście oznacza również przestać uważać rodziców za bezradnych.

Przestać brać na siebie odpowiedzialność za ich życie, ich szczęście, ich uczucia. Zobaczyć, że oni JAKOŚ ŻYJĄ. Cieszą się z jakiegoś powodu i czymś się martwią.

Może nie tak, jak chciałbyś, nie tak, jakby ci się podobało, może na twoje oko – źle, nieszczęśliwie, zależnie, w ciemności, ale żyją. Nie są zobowiązani działać tak, aby twój punkt widzenia się cieszył. Żyją tak, jak potrafią.

Nauczając was, może właśnie dlatego, że można żyć, JAK POTRAFICIE i jeszcze możecie zobaczyć i znów uczyć się od nich – JAK NIE TRZEBA ŻYĆ.

Ale żeby to zauważyć, na początek trzeba znów uznać swoje bezradności, swoje bezsilności – tak, nie powinnaś zapewniać ich szczęścia, ale oni też nie powinni zapewniać wasze.

To jest jedno z kluczowych punktów wyjścia z tego, co obecnie nazywane jest emocjonalną zależnością od rodziców.

Często też jest po prostu straszno. Straszno przyznać, że się boimy, a co jeśli sobie nie poradzimy, nie przetrwamy, nie zaakceptujemy, znajdziemy kogoś, kto nas pokocha lub kogoś, kogo my pokochamy, nie będziemy umieli, nie uda nam się kochać, pozostaniemy na zawsze sami, nikomu niepotrzebni, bezradni, zagubieni.

Złamiemy się i nie przejdziemy drogi “za swoim życiem”. To wszystko może się zdarzyć, oczywiście. Ale rodzice znowu nie mają nic do tego.

To wszystkie naturalne uczucia, które pojawiają się tam, gdzie powinny się pojawiać – w punkcie, w którym trzeba wybrać – dokąd idę? Tam, gdzie już nie chcę, niż chcę, ale za to wiem jak – i to jest droga bezpieczeństwa. Tutaj płacimy życiem i tym, co w nim mogłoby się różnego z nami zdarzyć, za ciepło i “umowny znajomy spokój” i prawie całkowity brak zmian. Stabilne, ale zwykle smutne bagno.

Albo ryzykujemy pójść nieznajomą drogą, w poszukiwaniu możliwości, ale także zderzenia się z niemożliwościami i nikt nie wie, jak to się potoczy i tutaj płacimy bezpieczeństwem za nowe, za poszukiwanie swoje.

To są drzwi do waszego własnego życia, a klucze do nich mają tylko wy. Rodzice mieli swoje drzwi i to, jak je otwierali i czy w ogóle otwierali, nie zobowiązuje was do robienia tego samego.

Klucze po prostu trzeba zauważyć, przyjąć do siebie i przestać nimi rzucać w rodziców, jeśli nie chcecie ich na zawsze stracić. Nauczyć się używać kluczy można przez całe życie…

Spread the love