Nie mam już sił mieszkać razem z już dorosłym synem
Syn teraz ma dwadzieścia pięć lat. Wydawałoby się, że to dorosły, samodzielny mężczyzna. On u nas nie jest darmozjadem ani leniem. Uzyskał dobrze wykształcenie i ma teraz całkiem dobrą pracę i stanowisko jak na swój wiek.
Po ukończeniu uniwersytetu, syn kontynuował życie z nami. My, z mężem, nigdy nie mieliśmy w planach wyrzucenia naszego syna z domu. Mamy tu miejsce dla wszystkich, mieszkanie pozwala nam żyć razem. Ale sprawa dotyczy charakteru syna.
Syn w pełni żyje na nasz koszt, mimo że zarabia wystarczająco, aby samodzielnie utrzymać się. Kiedy pytam syna, na co wydaje zarobione pieniądze, on nie potrafi sensownie odpowiedzieć.
Rozumiem to wszystko. On jest jeszcze młody i chce coś sobie pozwolić. Ale jego pieniądze dosłownie przeciekają przez palce. Po pracy syn lubi spotykać się z przyjaciółmi w barze lub klubie. W końcu jest odpowiedzialny i nie zostaje tam do rana. Zazwyczaj spędza tam dwie-trzy godziny, żeby być następnego dnia w miarę przyzwoitym w pracy.
On w ogóle jest u nas sympatycznym chłopakiem. Z przedstawicielkami płci przeciwnej nigdy nie miał problemów. Już w szkole miał mnóstwo przyjaciółek. Ale nie sądzę, żeby to było na plus. Ostatnio zauważam, że zaczyna traktować dziewczyny otwarcie konsumpcyjnie.
Jedna mu się znudzi, a jutro już wymienia na inną. Przy telefonie przypadkiem usłyszę, jak rozmawia z kimś, a następnego dnia już inaczej nazywa drugą osobę. Zmienia swoje partnerki jak rękawiczki. Oczywiście, na to wszystko wydawane jest mnóstwo pieniędzy.
Ale najbardziej martwię się tym, że syn stał się bardzo wybuchowy, przy jakimkolwiek problemie, zamiast po prostu spokojnie porozmawiać, wybucha krzykiem.
Staram się jakoś przerwać rozmowę lub unikać takiej emocjonalnej reakcji, ale mąż też zaczyna krzyczeć. Zazwyczaj dochodzi do wzajemnych obelg, a potem syn odchodzi z domu, głośno trzaskając drzwiami.
Ale ten nieprzyjemny wieczór zazwyczaj się nie kończy. Po tym mąż zaczyna krzyczeć na mnie. I spada na mnie fala pretensji, że “to ty go tak wychowałaś”. Przy wszystkim tym mój mąż zawsze dystansował się od wychowania syna i odpierał odpowiedzialność całym sercem.
On zawsze miał jedno uniwersalne wyjaśnienie na wszystkie sytuacje życiowe: “jestem zmęczony”. Pod tym pretekstem próbował unikać uczestnictwa w życiu naszego dziecka. Nie chodził do niego na występy szkolne czy zawody sportowe. Tak, nawet nie spędzał czasu z synem w weekendy. Nie zabierał całej rodziny na wycieczki na łono natury, nie spacerowaliśmy w parku.
Zazwyczaj wszystko to robiłam sama. Razem z synem rzeźbiłam rzeczy dla przedszkola, potem pomagałam mu w nauce, woziłam do przychodni. A dla męża były to “kobiece troski”. A teraz, po tylu latach, okazało się, że to ja go źle wychowałam!
A jak mam, jako kobieta, wiedzieć, jak wychowywać mężczyznę? Może zrobiłam coś nie tak, ale może po prostu synowi brakowało ojca?
Tak więc wychodzi na to, że ze wszystkich stron jestem zła. Moja głowa pęka od tego koszmaru. Kiedyś myślałam, że niech syn mieszka z nami, dopóki się nie ożeni. A teraz zaczęłam zastanawiać się, czy do tego dnia w tym koszmarze w ogóle dożyję.
