Albo kupujecie mi drogi telefon, albo wychodzę z domu!” – taki ultimatum postawił nam syn
Nasz jedyny syn, postawił nam ultimatum, na który zupełnie się nie spodziewaliśmy. Z mężem płaczemy już od kilku dni. Nie rozumiemy, gdzie zawiedliśmy.
Prawie dziesięć lat nie mogłam zajść w ciążę. Byliśmy u wszystkich możliwych lekarzy, szukaliśmy pomocy u babć. I jakimś cudem pojawił się u nas Robert, kiedy nam obojgu było po czterdziestce.
Żyliśmy skromnie, bardzo skromnie. Kupowaliśmy wszystko co syn potrzebuje, ale też nie rozpieszczaliśmy go zbytnio. Zawsze mówiliśmy, że wartości duchowe są ważniejsze niż dobra materialne.
“Duże pieniądze nikomu szczęścia nie przyniosły” – często powtarzałam synowi. I wydawało mi się, że on mnie rozumie. Najważniejsze dla życia mieliśmy zawsze. Świeży obiad, czysty dom, miła atmosfera.
My, z mężem, nigdy nawet nie krzyczeliśmy na syna. Dzieci wiele nie rozumieją i często chcą mieć to, co mają inni. Pamiętam, gdy Robert miał dziesięć lat, powiedział, że chce mieć gamingowy komputer.
Wyjaśniliśmy mu, że to marnotrawstwo. Zwykły laptop wystarczy do skutecznej nauki, a wszystko inne to po prostu bzdury. To samo dotyczyło ubrań i modnych rzeczy.
Nie można tak bezmyślnie brać udziału w kiermaszu próżności. Dziś chcesz mieć trampki, takie jak kolega z klasy. A jutro wyjdą one z mody, a ty i tak pozostaniesz niezadowolony.
Najważniejsze jest dobrze się uczyć i mieć plan na przyszłość. W pogoń za rzeczami i kasą ważne jest, aby pozostać człowiekiem.
Zawsze byłam dumna, że mój syn nie jest taki. Nie robi histerii, nie wymaga spełnienia swoich życzeń tu i teraz. Wszystko zmieniło się, gdy Robert skończył szesnaście lat.
Rozpoczął się okres dojrzewania, zachowanie Roberta stało się nie do poznania. Dziecko zaczęło być chamskie i bezczelne, przestało pomagać w domu i odpowiadać na nasze prośby, wymruczało coś w odpowiedzi i zamykało się w pokoju.
Robert zaczął wracać do domu późno, a w weekendy znikał na całe dni. Z kim się zadawał, my z mężem zgadywaliśmy. “Może zaprzyjaźnił się ze złym towarzystwem?” – martwiłam się.
Mąż próbował mnie uspokoić. Mówił, że wszyscy nastolatkowie przechodzą przez kryzys. To sposób na wyrażenie siebie i przygotowanie się do dorosłego życia. Ale z nami nigdy tak nie było. Przecież i my byliśmy kiedyś nastolatkami.
Nawet próbowałam zabrać Roberta do psychologa, ale tylko się rozpłakał. Powiedział, że to ja potrzebuje lekarza, najlepiej psychiatry. Że ograniczamy go we wszystkim, a on jest już dorosły i może sam decydować, co robić.
Oceny naszego syna też bardzo spadły. Już dwa razy wezwano mnie do szkoły. Narzekano na zachowanie Roberta, na nieskończone dwójki. Zasugerowano, że mogą go wyrzucić ze szkoły, jeśli się nie poprawi.
Nie rozumiem, co się dzieje z moim chłopakiem. Zawsze był taki dobry, otwarty. A teraz jakby ktoś go zamienił. Najgorszym momentem było jego żądanie kupna drogiego telefonu. Nie po prostu kupić, ale natychmiast.
My z mężem właśnie jedliśmy kolację, gdy do kuchni wszedł Robert i z progu zaczął krzyczeć, że zmęczył się żyć w nędzy:
“Sami żyjecie jak żebracy, a chcecie, żeby i ja był taki. Ja chcę żyć jak wszyscy. Wstyd mi chodzić z zwykłym przyciskowym telefonem. Już nade mną wszyscy się śmieją!”
Próbowałam zaprotestować, że dobra materialne nie mają znaczenia, że ważne są wartości duchowe. Syn jeszcze bardziej się zdenerwował i powiedział, że odejdzie z domu, jeśli nie kupimy mu nieszczęsnego telefonu za pięć tysięcy.
Od tamtego dnia Robert nie rozmawia z nami. Chodzi jak cień, twarzy na nim nie widać. Co robić, mąż też nie wie. Pójść mu na rękę, wziąć pożyczki i kupić mu modny gadżet? Ale to droga donikąd. On będzie żądał jeszcze więcej.
Mąż mówi, że musimy ugiąć się. Że ten okres minie, nasz syn, nasz spokojny chłopak wróci i będzie się zachowywał jak zwykle. Nie mogę się tym optymizmem pochwalić. A zadłużać się nie chcemy. Przez tyle lat żyliśmy bez kredytów, a teraz jakoś się musimy wybrnąć.
Ale co, jeśli syn dotrzyma obietnicy i odejdzie z domu? Jak będzie żył, kto mu pomoże? A jeśli organy opieki się dowiedzą, to mogą go odebrać i oddać pod opiekę państwa, jeśli nie będziemy w stanie sprostać naszym rodzicielskim obowiązkom.
Co robić, nie rozumiem. Atmosfera w domu jest przygnębiająca. Nawet z pracy nie chce mi się wracać. Robert nie rozmawia z nami, tylko przypomina, że zegar tyka i on czeka na swój telefon. Jak nasza rodzina wpadła w taką historię, nie mogę sobie wytłumaczyć.
