Byłam w domu, kiedy przyszła do mnie ta sama współpracowniczka mojego męża, z którą ma romans. Najpierw zapytała, czy ją poznaję. Odpowiedziałam szczerze, że nie. Wtedy uśmiechnęła się chłodno i powiedziała: „Nic dziwnego. Gdy się spotykałaś z moim bratem, miałam piętnaście lat. Nazywam się Wiktoria.” Wtedy zrozumiałam, że to młodsza siostra Aleksieja – tego samego, którego kiedyś zraniłam. Dodała jeszcze, że mój mąż nie jest jej potrzebny i że jesteśmy siebie warci
Kiedy miałam dwadzieścia lat, byłam zakochana. Nazywał się Piotr. Dobry, czuły, spokojny. Kochał mnie całym sercem, a ja… po prostu przestałam czuć to samo. Młodość bywa okrutna. Zakończyłam ten związek bardzo źle, po swojemu, egoistycznie – i do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć.
Pewnego dnia poznałam innego mężczyznę. Dałam się porwać emocjom, zaczęłam romans. Gdy Piotr się dowiedział, odeszłam. Tak, to ja byłam winna. Tamten romans też szybko się skończył, a o Piotrze z czasem zapomniałam. Usprawiedliwiłam się przed sobą, poprosiłam Boga o przebaczenie i myślałam, że to już koniec historii. Nie wiedziałam, że przeszłość kiedyś wróci – i to tak boleśnie.
Minęło dziesięć lat. Miałam trzydzieści, byłam mężatką, szczęśliwą – tak mi się wydawało. Mój mąż, Marek, był spokojny, dobry, mieliśmy zwyczajne, ciepłe życie. Już dawno nie byłam tą nieodpowiedzialną dziewczyną sprzed lat. Aż pewnego dnia wszystko runęło.
Znikąd pojawiła się wiadomość, że Marek ma romans. Z koleżanką z pracy. Świat mi się zawalił: Jak? Dlaczego? Kiedy?Nie znajdowałam żadnych odpowiedzi. Nasze małżeństwo może i trochę ostygło, może było mniej czułości, ale nic nie zapowiadało zdrady.
Aż któregoś dnia zjawiła się u mnie ona – ta sama kobieta, z którą mnie zdradził. Piękna, młoda, z jasnymi oczami i pewnością siebie. Stała w moich drzwiach i patrzyła prosto w twarz.
– Poznaje mnie pani? – zapytała.
– Nie – odpowiedziałam po chwili.
– Jestem Wiktoria. Siostra Piotra.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w żołądek.
Wika opowiedziała mi wiele rzeczy. Po naszym rozstaniu jej brat żył jeszcze rok. Potem – zmarł. Nie chciałam wierzyć. Mówiła, że przez całe lata obwiniała mnie o jego śmierć. Że nie zapomniała. Że chciała, żebym zrozumiała, jak to boli, gdy ktoś niszczy twoje życie. I że udało jej się – bo teraz ja cierpię tak, jak kiedyś on.
Powiedziała jeszcze:
– Nie potrzebuję już twojego męża. Możesz go sobie zabrać. Jesteście siebie warci. Zło zawsze wraca do tego, kto je uczynił.
A potem wyszła, zostawiając mnie samą z przeszłością, którą myślałam, że już pogrzebałam.
Kilka dni później Marek wrócił. Z kwiatami, ze łzami, z prośbą o przebaczenie. Mówił, że to był błąd, że mnie kocha. Poprosiłam, żeby wyszedł. Nie dlatego, że go nienawidzę – po prostu zrozumiałam. Wika miała rację: jestem taka sama jak on. I może faktycznie, zasłużyliśmy na siebie.
Na pożegnanie powiedziała mi jeszcze jedno zdanie, które do dziś dźwięczy mi w głowie:
– Można sto razy przebaczyć sobie i udawać, że winy nie ma. Ale prawda zawsze pozostaje prawdą. Grzech nie znika tylko dlatego, że przestałaś go widzieć.
Wiem, że muszę nauczyć się żyć dalej, przebaczyć sobie naprawdę. Ale dziś, patrząc w oczy tej prawdzie, nie wiem jeszcze – jak to zrobić.
