Mam dwie córki – obie już mężatki. I powiem szczerze: różnica między moimi dwoma zięciami jest ogromna. Ten, który mieszka z nami, nic nie chce robić. A w naszym dużym domu pracy nigdy nie brakuje. Można by zagospodarować poddasze, zrobić osobne wejście i mieliby swoje niezależne mieszkanie. Ale jemu dobrze tak, jak jest
Kiedy moja starsza córka miała osiemnaście lat, powiedziała mi, że jest w ciąży. Ojcem był chłopak z naszego miasteczka. Niedługo potem przyjechał do nas ze swoim ojcem i oznajmił, że nie ucieka od odpowiedzialności – chce się ożenić i wychować dziecko. Córka była w nim zakochana od szkoły, chociaż on nigdy nie był święty – ciągle zmieniał dziewczyny, a ona czekała, aż mu „przejdzie”.
Rodzina chłopaka była porządna, jego ojciec – złoty człowiek, spokojny, pracowity, z zasadami. My z mężem też nie mieliśmy nic przeciwko temu małżeństwu. Dziecko miało się urodzić lada moment, więc uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie.
Po ślubie młodzi postanowili zamieszkać z nami. Mamy duży, nowoczesny dom, więc cieszyliśmy się, że nie będziemy sami. Zaczęliśmy żyć razem, jak jedna wielka rodzina. Urodził się cudowny wnuk. My i rodzice zięcia pomagaliśmy młodym jak mogliśmy. Teść mojego zięcia – człowiek złotej ręki, zawsze coś naprawi, coś zbuduje.
Ale mój zięć… do swojego ojca wcale niepodobny. Stałej pracy nie ma, a jak już coś zarobi, to zaraz znika. Rodzice kupili im samochód, więc jego ulubione zajęcie to dłubanie przy aucie w garażu, oczywiście przy głośnej muzyce. A w domu – pełno roboty! Można by zrobić piętro, wejście osobne, żeby żyli niezależnie, ale po co? Jemu dobrze tak, jak jest.
Porządnych pieniędzy zarobić nie potrafi, półki nie powiesi, a przed kolegami to król – tylko korony mu brakuje. Spotykają się w garażu, piją piwo, gadają bzdury do późnej nocy, żeby tylko nic w domu nie robić. Lepiej by było, gdyby pomógł córce, pobawił się z dzieckiem, poczytał mu coś. Albo – najlepiej – znalazł wreszcie porządną, stałą pracę. Bo rodzice nie będą go utrzymywać wiecznie.
Mam też drugiego zięcia – on z moją młodszą córką mieszkają w innym mieście. I tam – zupełnie inna historia. Córka zadowolona, szczęśliwa, mąż pracuje, dba o dom, o dziecko. Kiedy przyjeżdżają do nas, różnicę między moimi zięciami widać jak na dłoni.
Córki mam wspaniałe, dobre, rodzinne, obie świetne gospodynie i matki. Wychowaliśmy je z mężem w miłości i szacunku. A jednak…
Ostatnio, kiedy do naszego domu znowu przyszli koledzy starszego zięcia, nie wytrzymałam. Powiedziałam mu parę gorzkich słów przy nich. Wstyd mi teraz – w domu piekło. Zięć się na mnie obraził, córka też, a mąż – z solidarności męskiej – chodzi naburmuszony i mruczy pod nosem, że mogłam siedzieć cicho.
Ale co ja takiego strasznego powiedziałam? Dlaczego nikt mnie nie poparł? Zięć się obraził, trudno. Ale dlaczego córka? Przecież tylko powiedziałam prawdę! Nie chcę kłótni, nie chcę nikogo ranić, chcę, żebyśmy dalej mieszkali razem. Bez nich ten dom będzie pusty i smutny.
I teraz nie wiem, co robić. Przepraszać za to, że powiedziałam prawdę? Ja po prostu chciałam, żeby mu się zrobiło wstyd, żeby wziął się w garść, zaczął zachowywać jak mężczyzna. Ale gdzie tam. Wszystko zostało po staremu. Tylko wszyscy w domu obrażeni – i nikt się do mnie nie odzywa.
