Siostra mojego męża ciągle przywozi swoje dzieci do teściowej ze słowami: „Jesteś babcią – musisz”. A dla mojego syna teściowa już nie ma ani czasu, ani siły. I zaczynam się zastanawiać – czy naprawdę wnuki od córki są „bliższe sercu”?

Od początku starałam się mieć z teściową dobre relacje. Nie miałam własnej mamy, więc bardzo pragnęłam mieć przy sobie kogoś bliskiego. Mama męża okazała się ciepłą i serdeczną kobietą, która przyjęła mnie jak własną córkę.

Mojej mamy zabrakło, gdy miałam siedemnaście lat. Ojca nie znałam nigdy, dziadkowie już nie żyli. Była tylko ciotka, która formalnie została moim opiekunem, ale w praktyce miała swoją rodzinę i dzieci, więc do mnie prawie nie zaglądała.

Skończyłam szkołę, poszłam do pracy, wyszłam za mąż – i w mojej teściowej znalazłam drugą mamę. Nawet trochę ją przypominała wyglądem i była równie łagodna.

Rodzina męża przyjęła mnie bardzo dobrze. Tylko szwagierka od początku patrzyła na mnie krzywo – chyba było jej trudno, że teściowa nazywa mnie „córką”, a ja mówię do niej „mamo”. Poza tym ona zawsze chce być najważniejsza w rodzinie, taka „liderka”, choć każdy mieszka na swoim.

Szwagierka ma męża i dwie córki. Kiedy się poznaliśmy, miała już roczną dziewczynkę. Potem urodziła drugą, a nam urodził się syn – teraz wszystkie dzieci mają po około cztery lata. I przykro mi to mówić, ale choć babcia jest ta sama, to cała jej uwaga skupia się na wnuczkach. A przecież mój syn nie jest w niczym gorszy.

Problem leży nie tylko w teściowej, ale przede wszystkim w szwagierce. Ona stale „wiesza” na babci swoje dziewczynki. Mama męża ma już prawie 60 lat, jest na emeryturze, a szwagierka zawsze znajdzie powód, żeby zrzucić na nią opiekę: „bo dziewczynki się nudzą”. I choć teściowa jest zmęczona, nigdy nie odmawia.

W tym czasie ja nie mogę nawet przywieźć swojego syna, bo po prostu żal mi babci – wykańcza się przy tych dzieciach. Poza tym naszemu chłopcu trudno się z nimi bawić: siostry trzymają się razem, a jego odpychają. Mam wrażenie, że szwagierka jeszcze to podsyca.

Specjalnie zapisała dziewczynki na zajęcia taneczne – i cała logistyka spadła na babcię: odbierz, zawieź, poczekaj, przyprowadź. Teściowa sugerowała, że mogłabym też gdzieś zapisać syna, ale nie chcę dodatkowo obciążać starszej osoby. Chłopiec pójdzie na sport, ale to już zorganizujemy sami.

Najgorsze jest to, że szwagierka jeszcze się z tego naigrywa: że babcia „kocha tylko wnuczki”, że „chłopak i tak powinien rosnąć twardo, po męsku”.

Czasem sytuacja wygląda wręcz absurdalnie. Raz teściowa planowała zabrać wszystkie wnuki na tydzień do swojej koleżanki na działkę. Nasz syn bardzo się cieszył – mieli być tam chłopcy do zabawy. Ja też już wszystko ustaliłam, żeby nie posyłać go wtedy do przedszkola.

Aż tu nagle tydzień wcześniej rano podjeżdża samochód – za kierownicą zięć, obok szwagierka, z tyłu dziewczynki. I już poganiają babcię: „Szybko, szybko, bo koleżanka czeka, trzeba jechać teraz”. O synu ani słowa – „dla niego nie ma miejsca”.

Później teściowa dzwoniła, że może bym go dowiozła, ale jak? Wszystko było ustawione tak, żeby został pominięty. Jestem pewna, że szwagierka to specjalnie zorganizowała.

I znów kontakt mojego syna z babcią został przerwany. A szwagierka szczęśliwa – bo przecież według niej: „babcia musi, bo jest babcią”.

Teraz mój syn rozmawia z babcią tylko przez telefon. Smutne to bardzo. I wciąż zadaję sobie pytanie – czy naprawdę wnuki od córki są dla babci „bliższe”?

Spread the love