Moja córka od sześciu lat ze mną nie rozmawia. Nie interesuje się w ogóle moim życiem. A ja mam już sześćdziesiątkę na karku – różnie może być. Rodzina stanęła po stronie córki, mówią, że sama jestem wszystkiemu winna. Ale ja tak nie uważam – po prostu matka bez pieniędzy okazała się córce zbędna

Mam sześćdziesiąt lat i doszłam do tego, że własna córka się do mnie nie odzywa. Niedawno spotkałam Agnieszkę w sklepie, mówię do niej: „Ago, cześć, jak się masz?”. A ona odwróciła się bez słowa i poszła w przeciwną stronę. Własna córka! Byłam z koleżanką, tak mi się zrobiło głupio… Jak można tak traktować matkę?

Agnieszka ma trzydzieści cztery lata i od sześciu lat nie mamy kontaktu. Od dnia, kiedy wzięła kredyt na kawalerkę w nowym bloku na obrzeżach miasta. Zawsze marzyła o własnym mieszkaniu. A kiedy zrozumiała, że ja jej w tym nie pomogę, obraziła się i ucięła ze mną wszystkie relacje.

Za mąż nie wyszła, żeby spłacać kredyt, musi pracować po godzinach, nawet na kilku etatach. Na życie prywatne nie ma już czasu. Wiem, że ten kredyt nie przychodzi jej łatwo: pracuje bez wolnych dni i urlopów, oszczędza na wszystkim – nie chodzi po sklepach, ubrania i buty nosi latami, je głównie zupy i kasze. Do fryzjera nie chodzi, włosy wiąże w kok. Na razie uroda jej jeszcze pomaga, ale co dalej?

Kiedyś Aga marzyła o dużej rodzinie. Teraz sama rozumie, że nawet gdyby trafił się porządny mężczyzna, nie mogłaby sobie pozwolić na dziecko – bo nie stać ją na przerwę w pracy.

O tym wszystkim dowiaduję się od siostrzenicy – kuzynki Agi, z którą ma dobre relacje od dziecka. Rodzina otwarcie mnie krytykuje, że nie pomogłam córce.

Dziesięć lat temu razem z siostrą odziedziczyłyśmy duże trzypokojowe mieszkanie po rodzicach. Sprzedałyśmy je i za pieniądze każda kupiła sobie mieszkanie. Moja starsza siostra oddała je swojej córce, a ja postąpiłam inaczej – wynajmuję i mam z tego pieniądze dla siebie. Bo z samej emerytury przeżyć się nie da.

Moja siostra ma męża z wysoką emeryturą, łatwiej im się żyje na dwie pensje. A ja? Sama! Do pracy mnie już nikt nie przyjmie, a z samej emerytury nie da się utrzymać. Na kogo mam liczyć? Na córkę, która odwróciła się ode mnie plecami?

Siostra ma łatwiej – zięć zawsze podwiezie, pomoże, załatwi. A moja Aga? Ani samochodu, ani pieniędzy, ani czasu. I nasze relacje takie, że nawet nie mam czego od niej oczekiwać.

A przecież ją wychowałam! Starałam się, żeby miała nie gorzej niż inni. Wykształcenie dostała. Jedyne, czego odmówiłam, to mieszkania. Powiedziałam wtedy: „To moja poduszka bezpieczeństwa na starość. Ty jesteś młoda, zarób sobie sama”.

I właśnie po tej rozmowie zaczęło się nasze ochłodzenie. Agnieszka bardzo się obraziła, wyprowadziła się do wynajętego pokoju i przestała się ze mną kontaktować. Nikt jej nie wyrzucał – sama tak postanowiła.

Potem od siostrzenicy dowiedziałam się, że córka wzięła kredyt. Wszystkie wieści o niej mam tylko stamtąd. Wyszło więc na to, że matka bez pieniędzy jest jej niepotrzebna. Jak tylko zobaczyła, że nie ma ze mnie pożytku – odcięła się. Nawet nie interesuje się, czy żyję, jak sobie radzę.

Gdyby coś mi się stało, to krewni dadzą jej znać. Ot, dorosła córeczka… Dobrze, że miałam na tyle rozumu, by zostawić sobie mieszkanie. Bo dziś siedziałabym bez córki i bez mieszkania, z jedną marną emeryturą.

Spread the love