Za namową mamy kupiłam mieszkanie dwa tygodnie przed ślubem. Narzeczonemu nic nie powiedziałam. Ceremonia odbyła się zgodnie z planem. A tydzień później Marek dowiedział się, że kupiłam mieszkanie bez jego wiedzy. Trzasnął drzwiami i poszedł do swojej mamy. Rozwiedliśmy się szybciej, niż zdążyłam skończyć remont w nowym lokum.

Pochodzę z małego miasteczka. Rodzina nie była zamożna, więc wszystko musiałam osiągać sama. Po maturze dostałam się na studia w Warszawie i zaraz po nich znalazłam dobrze płatną pracę, choć nie w zawodzie.

Jeszcze w liceum interesowałam się fitnessem i programami odchudzającymi. Zrobiłam dodatkowe kursy, zdobyłam certyfikaty i zaczęłam na tym zarabiać. Przez siedem lat życia w trybie oszczędzania udało mi się odłożyć na kawalerkę w stolicy. Może dla kogoś to niewielkie pieniądze, ale dla dziewczyny z prowincji – prawdziwy majątek.

Własne mieszkanie, choćby malutkie, było moim marzeniem. Rok temu poznałam Marka. On urodzony warszawiak, mieszkał jednak bardzo skromnie z mamą w starej kawalerce. Tak się złożyło, że jego oświadczyny zbiegły się w czasie z tym, gdy uzbierałam już całą potrzebną sumę. Do życia w skromności byłam przyzwyczajona, więc na wesele wydawać fortuny nie chciałam. Ustaliliśmy, że po ślubie pójdziemy tylko z rodzicami i świadkami na kolację. Wydatki ograniczyły się do sukni, restauracji i fotografa.

Zasięgnęłam rady mamy i przyjaciółki – obie jednogłośnie namawiały, żeby kupić mieszkanie jeszcze przed ślubem. Bo różnie bywa: jak się rozwiedziemy, to Marek będzie miał prawo do połowy. Prawdę mówiąc, wspomniałam mu, że planuję wkrótce zakup. On zaproponował, żeby poczekać do ślubu i wtedy wpisać mieszkanie tylko na mnie – „dla twojego spokoju”.

Jego propozycja mnie zaniepokoiła. Poszłam do prawnika. Okazało się, że nawet jeśli mieszkanie kupione jest tylko na mnie, to po ślubie i tak będzie traktowane jako majątek wspólny. I wtedy wcale już nie cieszyłam się tak z tej wymarzonej kawalerki. Zresztą, podobnie jak z perspektywy małżeństwa.

Marka znałam dopiero rok, a na mieszkanie odkładałam całe lata, rezygnując ze wszystkiego. W końcu, pod presją mamy, kupiłam je dwa tygodnie przed ślubem.

Narzeczonemu nic nie powiedziałam. Ślub odbył się pięknie, zostały zdjęcia i wspomnienia. A tydzień później Marek zaproponował, że zaczniemy chodzić po agencjach i oglądać oferty. Wtedy mu wyznałam, że mieszkanie już kupiłam. Był wściekły: „To znaczy, że tak mi nie ufasz, skoro postąpiłaś za moimi plecami” – krzyknął.

Nowo upieczony mąż trzasnął drzwiami i poszedł do swojej mamy. Myślałam, że ochłonie i wróci, ale nie – był obrażony śmiertelnie. „To nie twój książę” – podsumowała przyjaciółka. „Nie biegaj za nim” – doradziła mama.

Wrócił po kilku dniach, ale między nami pojawiła się rysa, która tylko się powiększała. Rozstaliśmy się, zanim zdążyłam dokończyć remont w nowym mieszkaniu.

Spread the love