Wróciłem do domu – nie było ani dzieci, ani żony. Na lodówce wisiała kartka, napisana ręką starszego syna: „Tato, mamie nagle zrobiło się źle, zawiozłem ją karetką do szpitala, Olę oddałem do babci. Zostawiłem ci kolację na stole. Podgrzej ją, zrób w końcu coś sam.” W tym momencie poczułem się tak, jakby ktoś mnie brutalnie obudził z długiego snu. Żyłem w rodzinie, a jednocześnie tej rodziny nie widziałem

Stałem później na przystanku i czekałem na autobus. Z nudów kopałem aluminiową puszkę, którą ktoś rzucił obok kosza. Było jakoś dziwnie pusto jak na godzinę szczytu. Jedyną osobą, która stała obok mnie, był młody chłopak rozmawiający przez telefon. Mimowolnie zacząłem podsłuchiwać:

— „Tak, kochanie. Dobrze, kochanie. A jakie dokładnie cukierki chcesz? A pizzę jaką? Ale przecież ona jest tylko w tym markecie na obrzeżach… Dobrze, rozumiem, zrobię.” — mówił miękko i z czułością.

Kiedy skończył rozmowę, niespodziewanie dla samego siebie powiedziałem:
— „A jesteś pewien, że później nie będziesz miał dość tego, że spełniasz wszystkie jej zachcianki?”

Spojrzał na mnie długo, nic nie odpowiedział.

W autobusie wracały wspomnienia. Jak poznałem żonę, jak dobrze było nam razem na początku. A potem pojawiły się dzieci i wszystko się zmieniło. Ich hałas, płacz, katar — zaczęły mnie drażnić. Żona, wiecznie zajęta domem, już nie budziła we mnie dawnych uczuć. Przestałem ją zauważać, a potem zaprzyjaźniłem się z „małpką” z monopolowego.

Wieczorami najpierw spotykałem się ze znajomymi przy kieliszku, a potem wracałem do domu podpity. Tak trwało przez lata. I tylko dziś ta podsłuchana rozmowa uderzyła we mnie jak zimny prysznic. Obudziła coś, co dawno we mnie umarło.

Wróciłem do pustego domu. Cisza przygniatała. Na lodówce ta sama kartka od syna:
„Tato, mamie nagle zrobiło się źle. Zawieźliśmy ją do szpitala. Olę oddałem do babci. Kolacja na stole. Podgrzej, zrób coś sam.”

I wtedy pojąłem — ja naprawdę miałem rodzinę, ale żyłem, jakby jej nie było. A teraz moja ukochana leżała w szpitalu, między życiem a śmiercią, a ja… prawie znowu poszedłem do knajpy. Zamówiłem taksówkę i pojechałem do niej. Lekarze mówili, że jej stan jest ciężki.

Walcząc o żonę, robiłem wszystko, co mogłem. Karmiłem ją łyżeczką, masowałem, nosiłem na rękach. Z synem i córką staliśmy się prawdziwą drużyną. Wtedy pierwszy raz w życiu poczułem całą wagę słowa „rodzina”.

Z czasem żona stanęła na nogi. A ja wróciłem do pracy.

Któregoś wieczoru znów stałem na przystanku. Obok ten sam chłopak, znów rozmawiał beztrosko przez telefon. Kiedy skończył, powiedziałem:
— „Chłopcze, ostatnim razem źle ci poradziłem. Spełniaj wszystkie jej prośby, kochaj ją najmocniej, jak potrafisz. I ciesz się każdym dniem, póki twoja ukochana oddycha.”

Spread the love