Siostra mojego męża tonie w długach, a on, dobra dusza, spłaca je za nią. – No bo to przecież moja rodzina!

I tak mam już serdecznie dość zarówno jego, jak i tej jego nierozgarniętej siostrzyczki. Ona – specjalistka od zaciągania kredytów, on – od grania w rycerza w lśniącej zbroi, który je spłaca. Ciągle powtarza: „Nie mogę jej zostawić, to moja rodzina”. A my z synem? Nie jesteśmy rodziną? Dlaczego mamy cierpieć z tego powodu? Widzę, że wszystko nieuchronnie zmierza do rozwodu.

Kiedy wychodziłam za mąż, teściowie jeszcze żyli i to oni brali na siebie ciężar utrzymywania tej niezbyt rozgarniętej córki. Wyciągali ją z kłopotów, spłacali jej długi, a ona regularnie wplątywała się w nowe tarapaty.

Mieliśmy wtedy z mężem po dwadzieścia dziewięć lat, a jego siostra — dwadzieścia sześć. Dorosła kobieta, a zachowywała się jak gimnazjalistka, która nie wie, co to odpowiedzialność.

Milena (tak ma na imię) mieszkała z rodzicami, niby gdzieś tam pracowała, ale większość czasu spędzała w szemranym towarzystwie. Znasz takich ludzi, którzy rodzą się z poczuciem, że im się wszystko należy, choć sami nic nie wnoszą? Właśnie z takimi się zadawała. Żeby utrzymać „poziom”, brała kredyty i chwilówki — na imprezy, na markowe ciuchy, żeby się pokazać.

Spłacaniem długów zajmowali się rodzice. A mój mąż chodził wściekły i roztrzęsiony: szkoda mu było rodziców, którzy non stop ją ratowali, a na nią nie mógł patrzeć, bo dalej nie rozumiała, że życie to nie zabawa.

Rodzice nigdy nie pozwalali mu płacić za siostrę. Powtarzali, że to oni ją tak źle wychowali, więc to ich odpowiedzialność. Mówili: „Ty masz własną rodzinę, dbaj o nią”. Byli naprawdę mądrzy, rozsądni ludzie. Do dziś się dziwię, jak mogli wychować kogoś takiego jak Milena.

Ale kiedy teściów zabrakło, mój mąż wziął jej problemy na swoje barki. Groźnie zapowiadał, że to nie jego sprawa, że ona dorosła, że ma swoje życie. Tylko że na gadaniu się kończyło. Milena na chwilę się uspokajała, a potem znowu wpadała w kłopoty.

Kiedy zaczęli wydzwaniać windykatorzy, mąż poszedł do niej po wyjaśnienia. Tłumaczyła się, że to na życie, nie na rozrywkę. Tylko kto w to uwierzy? Nawet jeśli — to przecież można iść do pracy, a nie brać kredyt za kredytem.

Mąż krzyczał, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy płaci za nią. Ale oczywiście tak się nie stało. Po kilku miesiącach kolejne telefony, kolejne wezwania do zapłaty.

Za każdym razem przysięgała, że więcej nie weźmie, ale jak to się mówi — świnia zawsze znajdzie błoto. Kwoty były coraz większe, a ja akurat byłam na urlopie macierzyńskim i czekałam na dziecko.

Potem wyszło na jaw, że nawet czynszu za mieszkanie rodziców (w połowie należące do mojego męża) nie płaciła. Trzy lata ani złotówki. Mąż dowiedział się dopiero wtedy, gdy komornik zaczął ściągać pieniądze z jego konta. Oczywiście awantura była, ale i tak spłacił zaległości, choć sami musieliśmy się zadłużyć.

Przez jej długi zaczęliśmy żyć bardzo skromnie. Promocje w marketach, oszczędzanie na wszystkim. A ja się cieszyłam, że mamy własne mieszkanie i żadnego kredytu hipotecznego. Tylko co z tego, skoro jej długi i tak nas wciągnęły?

Za każdym razem mój mąż powtarzał, że to ostatni raz. A potem… znów ratował siostrę.

– A co mam zrobić? – pytał. – Mam ją zostawić, żeby włóczyli ją po sądach? Albo żeby ktoś jej połamał nogi? To moja rodzina!

A ja chciałabym, żeby nasze dziecko miało nowe ubrania, a nie używane po kuzynach. Żeby pensja męża szła na nas, a nie na jego siostrę. Ale dla niego, najwyraźniej, to ona jest rodziną, a nie my.

Chyba pora złożyć papiery rozwodowe. Niech sobie jedzie do Mileny i pilnuje jej wydatków na co dzień. A ja złożę pozew o alimenty, żeby chociaż nasze dziecko coś miało z tego „wspaniałego” ojca.

Spread the love