Mój syn przyprowadził do domu synową – niestety dziewczynę ze wsi. A niedawno oznajmił, że chce sprzedać swoje własne mieszkanie i wziąć na kredyt większe. Bardzo mnie to zasmuciło, więc od razu pobiegłam do męża
Syn ożenił się całkiem niedawno. Od tego dnia minęło jeszcze niewiele czasu. Żonę wybrał sobie właśnie na wsi – poznał ją, kiedy przyjechała do naszego miasta na studia. Spotkali się przypadkiem na przystanku obok uniwersytetu. Od razu mu się spodobała, szybko otoczył ją opieką i uwagą, a po pół roku oświadczył się. Myślicie, że odmówiła? Skąd! Katarzyna natychmiast zgodziła się na ślub, a po miesiącu była już jego żoną i – niestety – moją synową.
Cały czas prosiłam syna, żeby się nie spieszył, bo nic o niej nie wiedziałam. Radziłam, żeby najpierw z nią pomieszkał, zobaczył, jaka jest w codziennym życiu, a nie tylko na randkach. Tym bardziej że miał swoje mieszkanie, w którym od kilku lat mieszkał sam. Ale mnie nie posłuchał – zrobił po swojemu. Wzięli szybki ślub i wprowadził Katarzynę do siebie.
A w zeszły weekend, gdy przyszedł sam na kolację, powiedział, że planuje sprzedać swoje mieszkanie i kupić nowe na kredyt, bo dla rodziny kawalerka jest za mała. Gdy był sam, miejsca wystarczało, ale teraz brakuje, a jak pojawi się dziecko, to będzie jeszcze ciaśniej.
Tyle że ja doskonale rozumiem, o co tu chodzi. To pomysł mojej synowej, Katarzyny. To mieszkanie kupiliśmy dla syna jeszcze przed ślubem, więc ona nie ma do niego żadnych praw. Ale jeśli kupią nowe na kredyt już jako małżeństwo, to stanie się współwłaścicielką połowy. I wyjdzie tak, że mój syn spłaci 90% wartości, a ona, gdy tylko zechce się rozwieść, będzie miała prawo do połowy. Rozumiem, gdyby mieli już dziecko, ale dla dwojga miejsca w tej kawalerce wystarczy. Tym bardziej że mieszkają razem tak krótko, że o „pewnej przyszłości” trudno mówić.
To mieszkanie kupiliśmy z mężem dla naszego jedynego syna. Latami odkładaliśmy pieniądze, rezygnując z wielu rzeczy, żeby miał poczucie bezpieczeństwa i nie musiał, tak jak my kiedyś, tułać się po wynajętych pokojach. Włożyliśmy w to mnóstwo pracy, sił i zdrowia. A teraz przychodzi obca kobieta na gotowe i chce decydować o naszym majątku!
Próbowałam rozmawiać z synem, ale jego reakcja była przewidywalna – nie chciał słuchać. Zrobi po swojemu, jak zawsze. A ja wiem, że to błąd. Po sprzedaży mieszkania i kupnie nowego w małżeństwie, Katarzyna zyska połowę praw, a w razie rozwodu – część majątku. I to bez wkładu finansowego, bo pracuje i zarabia tylko mój syn, a ona nadal studiuje. Gdzie tu sprawiedliwość?
Postanowiłam porozmawiać z mężem, ale ku mojemu zdziwieniu nie poparł mnie. Powiedział, żebym się nie wtrącała – młodzi mają swoje życie i sami powinni o nim decydować.
I tak zostałam sama w tej walce o sprawiedliwość. Nie wierzę, że synowa ma wyłącznie dobre intencje. Boję się, że syn popełni błąd, którego będzie żałował. Ale, niestety, nikt nie chce mnie słuchać.
