– Moja rodzona wnuczka ma mieszkać w akademiku, choć mogłaby mieszkać u ciotki? Nie wstyd ci? – mówi do mnie mama z wyrzutem, jak tylko może

Już od czterech miesięcy mama robi mi pranie mózgu. Tłumaczy, że powinnam wziąć do siebie córkę mojej siostry – przecież to moja siostrzenica, a rodzina powinna się wspierać. Jak to tak – żeby dziecko z rodziny mieszkało w akademiku?

Tyle że ja nie mam najmniejszej ochoty opiekować się rozkapryszoną panną, dobrze wiedząc, że razem z nią do mojego życia wprowadzi się też siostra i babcia, które będą mnie codziennie bombardować telefonami i uwagami, że ich “księżniczka” zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Mieszkamy z rodziną w różnych miastach. Po maturze wyjechałam z rodzinnego miasta z ulgą, by dalej się kształcić i nie oglądać ani siostry, ani mamy, ani siostrzenicy.

Jeszcze gdy chodziłam do szkoły, siostra wróciła do rodzinnego domu z dzieckiem. Małżeństwo jej nie wyszło – nie dziwię się, biorąc pod uwagę jej „aniołkowaty” charakterek.

Dla mnie to był początek koszmaru – musiałam się przeprowadzić z pokoju do mamy, a i tam nie miałam chwili spokoju. Od razu obarczono mnie obowiązkiem opieki nad małą.

Z jakiegoś powodu mama i siostra uznały, że jestem zobowiązana zajmować się cudzym dzieckiem. Mimo że siostra była wtedy na urlopie macierzyńskim i spokojnie mogła zająć się córką sama.

– To twoja rodzona siostrzenica! Rusz się i się z nią pobaw! Widzisz, że się nudzi! – słyszałam regularnie.

Tyle że ja musiałam się uczyć do egzaminów, a dziecko piszczało, ryło mi w plecaku i przeszkadzało na każdym kroku. A siostra nawet nie reagowała.

Uciekałam z tego domu jak z pożaru. I nawet gdyby nie udało mi się dostać na studia dzienne, i tak bym nie wróciła – poszłabym do pracy.

Ale udało się. Skończyłam studia i nie miałam najmniejszego zamiaru wracać do rodzinnego miasta. Mama nadal mieszkała z siostrą i siostrzenicą, odzywała się do mnie sporadycznie, więc więzi rodzinne były bardzo luźne.

Tymczasem siostrzenica dorosła, zdała maturę i dostała się na studia za płatne – akurat do miasta, w którym ja mieszkam. Bo to najbliższe duże miasto z porządnymi uczelniami. Nic dziwnego.

Zdziwiło mnie co innego – siostra i mama chórem zaczęły mnie przekonywać, że to mój obowiązek przyjąć siostrzenicę do siebie na cały okres studiów.

Tylko gdzie ja mam ją przyjąć? Do swojej kawalerki?! To dopiero byłaby „radość” z takiego współlokatora… I po co mi to w ogóle?

Siostrzenicę widywałam rzadko, ale wystarczająco często, by wiedzieć, że jest totalnie niezaradna. Nie umie nic, nie chce się nauczyć, bo całe życie mama i babcia wszystko jej podstawiały pod nos.

Teraz chcą, żebym ja przejęła ten zaszczytny obowiązek. Dziękuję, postoję. Pomóc w czymś – okej. Ale nie mam ochoty być służącą.

Zresztą w moich czasach, kiedy byłam na studiach, nikt mi nie pomagał – ani paczek, ani grosza od mamy czy siostry.

Ale wiadomo – siostrzenica nie jest niczemu winna. Chętnie jej pomogę, ale mieszkać z nią? W jednej izbie? Nie, dziękuję.

Siostra rozpacza, że w akademiku córkę „na pewno sprowadzą na złą drogę”, że „wpadnie w złe towarzystwo”. Mama dodaje, że w akademikach brud, syf, robactwo i zero warunków.

Zaproponowałam pomoc w znalezieniu tańszego pokoju do wynajęcia – od razu posypały się zarzuty, że chcę ich zrujnować. Bo ich „nie stać na takie luksusy”.

– Moja wnuczka ma mieszkać w akademiku, skoro może mieszkać u rodziny?! Naprawdę ci nie wstyd? – naciskała mama.

A ja mówię: nie, nie wstyd. Już dwa miesiące siostrzenica siedzi w akademiku i codziennie marudzi mamie i babci, jak tam źle. Że współlokatorki okropne, że nikt jej nie pomaga.

I mama z siostrą dzwonią do mnie z dramatycznymi opowieściami, każą natychmiast ją zabrać. Jasne. Już lecę, przewracam się z pośpiechu.

Coraz poważniej rozważam wrzucenie ich numerów do czarnej listy i zakończenie tego cyrku.

Nie chcecie, żeby mieszkała w akademiku, a nie stać was na mieszkanie? To niech przejdzie na zaoczne i mieszka w domu, a do miasta przyjeżdża na zjazdy.

Spread the love