Pewnego dnia teściowa, jak to miała w zwyczaju, przyszła bez zapowiedzi i zobaczyła, że dzieci pokryły ścianę rysunkami z kredek. No i się zaczęło – pytała mnie, gdzie wtedy patrzyłam i oskarżała, że niczego nie potrafię szanować. Sam fakt, że wprowadziliśmy się do jej mieszkania, od początku jej się nie podobał. Regularnie, raz w tygodniu, wpada do nas „na kontrolę” i czepia się dosłownie każdej drobnostki

Mój mąż ma jeszcze dwóch starszych braci. Teściowa, ich matka, trójkę synów wychowała dość szybko – chłopaki się ożenili, rozeszli po świecie, a ona stwierdziła, że „umywa ręce” i dorosłym dzieciom nic się już nie należy. Żadnemu nic nie dała na start.

Po ślubie wynajmowaliśmy mieszkanie, bo u mnie w domu nie było miejsca, a teściowa nawet nie chciała słyszeć, żeby ktoś z nami zamieszkał.

Moja teściowa ma 64 lata i jest kobietą bardzo specyficzną. Troje dzieci, kilkoro wnuków, a zamiast im w czymkolwiek pomagać – skupiona tylko na sobie. Nadal próbuje się odmładzać, chociaż dawno jest na emeryturze. Farbuje włosy, ubiera się w stroje, które czasem wyglądają po prostu komicznie. Ma za sobą dwa rozwody – po jednym z nich została właścicielką drugiego mieszkania. Obecnie mieszka w domu odziedziczonym po rodzicach i spotyka się z mężczyzną młodszym od siebie o pięć lat.

To mieszkanie, które „wydarła” byłemu mężowi, traktując je jako zapłatę za jego zdrady i zmarnowane lata, stało całe życie puste. Kiedy dzieci poprosiły, by sprzedała tę nieruchomość i podzieliła pieniądze między nich jako kapitał na własne lokum, odmówiła kategorycznie. Stwierdziła, że nie mają na co liczyć. Zarzuciła swoim dzieciom, że wszyscy wyrośli na egoistów…

Na inne prośby o pomoc finansową reaguje podobnie – powtarza, że jest już starsza i to dzieci powinny jej pomagać. Narzeka na zdrowie, żali się na los, choć w rzeczywistości żyje jej się całkiem nieźle.

Znając jej trudny charakter, z mężem nigdy o nic nie prosiliśmy. Ale moja mama, która ma z nią dobry kontakt, w końcu ją ubłagała i doprowadziła do tego, że zgodziła się użyczyć nam tego pustego mieszkania – do czasu aż nasze własne, kupione w nowym bloku, będzie gotowe. Dzięki temu nie musieliśmy płacić za wynajem.

Na początku teściowa udawała, że bardzo się cieszy, iż mogła nam pomóc. Szybko jednak pokazała prawdziwe oblicze. Sam fakt, że żyjemy w jej mieszkaniu, był dla niej solą w oku. Od tamtej pory co tydzień przychodzi z kontrolą – szuka kurzu, każe myć coś, co było brudne jeszcze przed naszym wprowadzeniem. Ciągle wymyśla, że coś popsuliśmy albo zniszczyliśmy.

Pewnego dnia wpadła bez zapowiedzi i zobaczyła rysunki dzieci na ścianie. Zrobiła awanturę, pytała, jak mogłam na to pozwolić, i zarzucała mi brak szacunku do czegokolwiek.

Owszem, dzieci trochę nabrudziły, ale przecież są dziećmi. Jednak „za swoje wnuki” zawsze obrywam ja. Mojemu mężowi nigdy nie robi wyrzutów, za to mnie potrafi zjechać od góry do dołu. Krótko mówiąc – dostaję za wszystkich.

Rozumiem, że mieszkamy w jej mieszkaniu. Ale to nie daje jej prawa traktować mnie jak kogoś gorszego. Nie mogę zrozumieć, czemu nie można odrobinę pomóc własnym dzieciom, skoro i tak ta nieruchomość stała pusta? Czy naprawdę synowa, która dała jej dwoje wnuków, nie zasługuje choć na odrobinę szacunku.

Spread the love