Po wielu latach urlopu macierzyńskiego zdecydowałam się w końcu zrobić coś dla siebie – zacząć mały własny biznes. Ale mąż i teściowa są tym wyjątkowo niezadowoleni

Przez długi czas byłam typową gospodynią domową – nasze dzieci są z tak zwanego ciągu, a do przedszkola kompletnie się nie nadawały. Ale teraz, kiedy syn jest już w drugiej klasie, a córka poszła do pierwszej, postanowiłam otworzyć małą działalność: dziergać ubrania na zamówienie.

No bo czemu nie? Od lat robię szaliki, skarpety i swetry dla siebie i dzieci. Potem zaczęłam dziergać też dla sąsiadów i ich znajomych – oczywiście nie za darmo.

Pomyślałam więc, że może warto spróbować z ogłoszeniami w internecie, przyjmować zlecenia i zacząć na tym choć trochę zarabiać. Niestety, mąż i teściowa od razu się zbuntowali. Stwierdzili, że zaniedbam dom i dzieci przez to całe moje „szydełkowanie”.

Ale ja wszystko sobie dobrze zaplanowałam – tak, by wystarczyło mi czasu na obowiązki domowe, gotowanie, sprzątanie i pomoc dzieciom przy lekcjach. Osiem lat w domu to nie żarty – człowiek uczy się zarządzania czasem, czy chce, czy nie. Ale dla nich to żaden argument.

Zresztą, pierwsze zlecenia w ogóle nie wpłynęły na naszą codzienność – dom lśnił, dzieci miały wszystko, czego potrzebowały. Ale nikt nie chce mnie słuchać.

– Daj sobie spokój z tą fanaberią! Czy ja źle was utrzymuję? – stwierdził mąż.

Fakt, zarabia całkiem nieźle. Lodówka pełna, dzieci mają zajęcia dodatkowe, co lato jeździmy nad morze. Ale ma swojego konika – oszczędza na ubraniach. Tyle że nie na swoich! On przecież spotyka się z klientami, więc musi wyglądać dobrze.

Jakby mnie i dzieci nie obowiązywało to samo! Według niego przecież nie wychodzę dalej niż do Biedronki.

A dzieci? „W tym wieku i tak nie robi im różnicy, co noszą.” A że rosną jak na drożdżach, to jakoś nie bierze pod uwagę.

– Kupuj większe, jak się kiedyś robiło – rzuca.

No i kończy się na tym, że muszę za nim chodzić i prosić o pieniądze na kurtkę czy buty dla dzieci. Tak zresztą zaczęła się moja przygoda z dzierganiem – przynajmniej na zimowe rzeczy mogłam zaoszczędzić. Na szczęście na włóczkę mąż nie skąpił.

Za pieniądze z pierwszych zleceń kupiłam nam w końcu nowe kurtki. Wtedy pomyślałam: „A może by tak na serio?” Nie wielka firma, ale coś swojego. Coś mojego.

Ale odkąd powiedziałam to głośno, zaczęło się niezadowolenie. Gdy dziergałam tylko dla nas, byli zadowoleni – „gospodarna, oszczędna, pomysłowa”. Gdy czasem coś zrobiłam dla znajomych – nikt się nie czepiał. Ale gdy padły słowa „na stałe” i „zarabianie” – wybuchli.

Mąż był pierwszy, który poprosił: „Nie wygłupiaj się. Gdzie ty, a gdzie biznes.” A potem zadzwonił do mamusi i śmiał się: „Wyobraź sobie, myśli, że będzie bizneswoman!”

Chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu.

Pół godziny później dzwoni teściowa. Odebrałam, żeby nie drażnić męża. Zawsze staje za nią murem.

– Ty chyba rozum postradałaś! Chcesz, żeby dom zarósł brudem, a dzieci dziczały przez twoje fanaberie?!

Teściowa całe życie wokół domu i męża – mojego teścia – no i oczywiście swojego synka, czyli mojego męża. A ode mnie wymaga bycia idealną żoną i gospodynią.

A przecież radzę sobie świetnie. Choć kiedyś miałam inne marzenia – studiowałam, chciałam robić karierę. Ale na praktykach poznałam mojego obecnego męża, starszego o dziesięć lat. Zaczęło się niewinnie, a potem – dwie kreski na teście. Wyszłam za mąż i kończyłam studia będąc już w ciąży. A po synu – od razu córka.

O przedszkolu nie było mowy. A teściowa jasno powiedziała, że dzieci to nie jej działka. Więc postawiłam krzyżyk na karierze i zajęłam się domem. I tak to trwało.

Myślę, że mąż przez ten czas po prostu przywykł do tego, że wszystko robię sama. I teraz boi się, że jak zacznę własną działalność, to coś z tych obowiązków spadnie na niego. A teściowa boi się tego jeszcze bardziej – Boże uchowaj, żeby jej synek sam po sobie talerz umył albo skarpetki wrzucił do pralki!

Nie mam nawet planów, żeby coś mu zlecać. Przecież i tak pracowałabym z domu. Ale i tak mają focha.

A mi po raz pierwszy od lat trafiła się prawdziwa szansa na coś więcej niż gotowanie i pranie. Na coś tylko mojego. Na własne pieniądze.

Ale próbują mi to odebrać. I sytuację komplikuje fakt, że mieszkamy w mieszkaniu męża. A jak się uprze – może mnie z dziećmi po prostu wyrzucić.

Do moich rodziców wrócić się nie da – mają kawalerkę.

Ale wiecie co? Nie zrezygnuję. Pomimo wszystkiego. Dodałam ogłoszenia na odpowiednich portalach i… dostałam pierwsze zamówienie! O tym mężowi i teściowej nie powiem. Jeszcze nie teraz.

Spread the love