Niedawno mój syn wziął ślub. On ma 27 lat, a jego wybranka… 37. Nie zaprosili mnie na uroczystość — podobno nie chcieli, żebym robiła sceny. A ja tak bardzo to przeżyłam. Bo naprawdę — takiej synowej nie jestem w stanie zaakceptować

Powiedzieć, że syn mnie zawiódł, to nic nie powiedzieć. Zawsze marzyłam, że się zakocha, ożeni, przyprowadzi do domu dobrą dziewczynę. Przyprowadził… I teraz sama nie wiem, co z tym wszystkim zrobić.

Dziś różnica wieku to „tylko” 10 lat, ale co będzie potem? Gdy on będzie miał 40 i wciąż będzie w sile wieku, ona będzie miała prawie 50. I co wtedy?

Znajomi próbują mnie pocieszyć, każdy po swojemu. Jedni przytakują, inni mówią: „A co ci do tego? Niech się martwi synowa, jak za 10 lat twój syn znajdzie sobie młodszą.” Ale te słowa wcale mnie nie uspokajają. Mam przecież dopiero 48 lat — to zaledwie 11 lat różnicy między mną a Mirosławą, jego żoną!

Wychowałam syna, poświęciłam mu życie, inwestowałam w jego przyszłość — i dla kogo? Dla kobiety, która mogłaby być moją koleżanką? Andrzej jest moim jedynakiem. Ojciec odszedł, gdy był jeszcze malutki. Od tamtej pory był nie tylko moją radością, ale też całej rodziny – mojej mamy i mojej bezdzietnej siostry. Wykształcony, przystojny, wysportowany – dziewczyny się za nim oglądają.

Ma własne mieszkanie, niedawno kupił nowy samochód… i teraz wszystko to przypadnie jej.

Mirosława faktycznie ma 37 lat, choć trzeba przyznać, że wygląda na maksymalnie 30. Ma własne mieszkanie i 8-letnią córkę z poprzedniego małżeństwa. I co najgorsze – wiedzieli, że nie będę zachwycona, więc pobrali się po cichu, bez żadnych zapowiedzi, bez wesela, bez rodziny.

Nawet tej jednej radości – być na ślubie własnego syna – mnie pozbawiono. A Andrzej mówi tylko: „Kocham ją. Ślub to formalność. A jej córka to wspaniałe dziecko.” I dodaje, że mnie nie poinformowali, bo wiedzieli, że nie obędzie się bez łez i awantur.

Zamieszkali w jego mieszkaniu, swoje wynajęli. Od tego czasu syn się oddalił. Trudno się do niego dostać, a niedawno oznajmił, że spodziewają się dziecka. I co teraz? Mam mówić do niej „córko”?

Andrzej zawsze był odpowiedzialny. Teraz tym bardziej jej nie zostawi. Ale ja… ja jej nie zaakceptuję. Nie potrafię i nie zamierzam. Ze swoim synem chcę mieć kontakt, z wnukiem czy wnuczką też — przecież to moja krew. Ale z nią? Nie.

Obłaskawiła go. Owinęła wokół palca.

Moja siostra ostrzega mnie, że jeśli tak dalej będę się zachowywać, to syn nie będzie chciał przywozić do mnie dziecka. Mówi: „Nie mieszaj się. Ich życie, ich wybory. Tobie będzie tylko ciężej.”

I tak właśnie jest. Siedzę w tym emocjonalnym klinczu. Nie chcę stracić syna, ale nie umiem przyjąć tej kobiety do swojej rodziny. Co mam robić?

Spread the love