Moi rodzice nigdy nie mieli pieniędzy, by pomóc mi w zakupie mieszkania. I prawdę mówiąc – nigdy ich o to nie prosiłam. Ale kiedy moja młodsza siostra wyszła za mąż, zaczęli dla niej budować dom. Najwidoczniej liczyli na to, że na starość zamieszkają właśnie u niej. Los jednak wszystko napisał inaczej…
Moja historia nie należy do radosnych. Do dziś nie opuszcza mnie poczucie winy – że zawiodłam własnych rodziców. Może i nie byli wobec mnie zawsze sprawiedliwi, ale na to, co ich spotkało pod koniec życia, z pewnością nie zasłużyli.
Mam siostrę, Weronikę. Jest młodsza ode mnie o dziesięć lat i odkąd pamiętam – wszystko zawsze było dla niej. Rodzice ją rozpieszczali, traktowali jak małą księżniczkę. Ja, jako ta starsza, miałam pomagać, nie sprawiać kłopotów i nie oczekiwać niczego w zamian. Często czułam się w naszym domu jak ktoś niepotrzebny.
Kiedy Weronika szła dopiero do szkoły, ja wyjechałam na studia do Warszawy. Wiedziałam, że już tam zostanę. Tam też poznałam mojego męża. Po ślubie długo mieszkaliśmy z dzieckiem w jednym pokoju w akademiku, zanim udało się dostać własne mieszkanie.
Nigdy nie oczekiwałam wsparcia finansowego od rodziców. Ale kiedy Weronika wyszła za mąż, zaczęli dla niej budować dom – niedaleko miasta, gdzie pracował jej mąż. Liczyli chyba na to, że na starość będą mieli swoje miejsce u boku córki.
I długo tak rzeczywiście myśleli. Ale kiedy rodzice się zestarzeli, a ojciec zaczął mieć poważne problemy z poruszaniem się, Weronika… poprosiła, żebym to ja ich zabrała do siebie.
W moim mieszkaniu były trzy pokoje, ale w tym czasie mieszkali już ze mną i syn, i córka – oboje z rodzinami. Nie miałam gdzie ich przyjąć.
Weronika miała przecież swój dom. Zawsze można wygospodarować pokój, choćby niewielki. Nie było innego wyjścia – zgodziła się, choć niechętnie. Rodzice sprzedali działkę, oddali jej pieniądze, przekazali na wnuczkę swoje ziemie i przenieśli się do niej.
Byłam zadowolona, że wszystko się ułożyło. Ale nie na długo. Weronika zaczęła się skarżyć – że ciężko, że nie daje rady. I po roku, nie informując mnie o niczym, wywiozła rodziców na wieś. Nie do ich dawnego domu – ten już był sprzedany – tylko do zrujnowanego budynku po odległych krewnych. I odjechała.
Gdyby nie sąsiedzi, rodzice nie przetrwaliby zimy. To oni przynosili wodę, palili w piecu, donosili jedzenie.
Kiedy się o tym dowiedziałam – nie mogłam uwierzyć. Pojechałam natychmiast. Nie mogłam zabrać ich do siebie, ale znalazłam kobietę ze wsi, która za opłatą zaczęła się nimi opiekować.
Wstydziłam się wtedy za wszystko – za siebie, za siostrę, przed sąsiadami, przed rodzicami. Nie ma ich już z nami od pięciu lat. Ale wyrzutów sumienia nie pozbędę się nigdy. Może dało się to wszystko rozwiązać inaczej… Ale czasu nie cofnę.
Z Weroniką nie widziałyśmy się od tamtego dnia. I wiem, że już nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać.
