Mieszkamy w mieszkaniu teściowej, ale przez 11 lat nigdy nie poczułam się tu jak u siebie. Nie mogę zaprosić gości, powiesić nowych firanek ani wymienić mebli. A gdzie tam wymienić – teściowa nie pozwala nawet przestawić wazonu na komodzie. Kupiliśmy jej kawalerkę, ale ona odmawia przeprowadzki

Od dnia ślubu, a to już ponad jedenaście lat, mieszkam z mężem w dużym trzypokojowym mieszkaniu jego matki. Ostatnio odliczałam dni do chwili, kiedy wreszcie się od niej wyprowadzimy. Wszystko było już omówione, uzgodnione. Teściowa się zgodziła. A teraz nagle mówi, że nigdzie się nie wybiera.

Nie powiem – są też plusy takiego życia: ogromne mieszkanie, miejsca wystarcza dla wszystkich, sąsiedzi to porządni, kulturalni ludzie, osiedle jest spokojne i zielone, a pod oknami szkoła z tradycjami, do której chodzi nasz syn. Gdy był mały, teściowa z radością odbierała go z przedszkola, zostawała z nim w domu, wychodziła na plac zabaw. Ale mimo wszystko nie chcę spędzić reszty życia z mężem pod jednym dachem z jego matką.

Przez te lata niby nauczyliśmy się współistnieć, ignorować drobiazgi i unikać konfliktów, ale poczucia komfortu wewnętrznego wciąż brak. To nie jest moje miejsce – i już. Nie mogę zaprosić przyjaciół, zmienić zasłon, wymienić kanapy. Nawet wazonu nie mogę przestawić, bo teściowa zaraz stawia go z powrotem „jak ma być”.

Jedyną rzeczą, która przez te lata dawała mi siłę, była nadzieja, że wkrótce zamieszkamy osobno. Z mężem spłacamy kredyt za niewielką kawalerkę na obrzeżach miasta. Na razie mieszkają tam lokatorzy – bez wynajmu nie dalibyśmy rady opłacać rat. Cały czynsz plus spora część naszej pensji idzie na bank. Już wkrótce spłacimy ostatnią ratę i mieszkanie będzie nasze.

Kiedy podejmowaliśmy decyzję o kredycie, ustaliliśmy, że do tej kawalerki przeprowadzi się teściowa, a my z dzieckiem zostaniemy w jej dużym mieszkaniu. Sama nas wtedy prosiła, żeby nie brać większego kredytu – powtarzała, że dla niej w zupełności wystarczy mniejszy lokal.

„Po co mi tyle pokoi? Przecież nie będę tu tańczyć na stare lata. Wystarczy mi kanapa, telewizor i stolik. Osiedle może być skromniejsze – nie potrzebuję sklepów ani bliskości do przystanku, na dojazdy do pracy jestem za stara. Najważniejsze, żeby przychodnia była niedaleko” – mówiła wtedy i przekonała nas do wyboru właśnie tej kawalerki. Była najtańsza z możliwych…

Przez dziesięć lat płaciliśmy raty, a teraz teściowa oświadcza, że zmieniła zdanie i ze swojego mieszkania nigdzie nie pójdzie.

– Róbcie, co chcecie, ale ja chcę tu przeżyć resztę swoich dni. Tu mieszkałam z mężem, tu urodził się mój syn i wnuk, sąsiedzi to prawie rodzina, a w przychodni wszyscy mnie znają. A tam? Mała klitka, obcy ludzie – nie, ja nigdzie nie jadę. Dajcie mi spokojnie dożyć tutaj.

Tylko że o „ostatnich dniach” mówi stanowczo za wcześnie – nie ma jeszcze nawet siedemdziesiątki i cieszy się dobrym zdrowiem. Czyli co – my mamy się przeprowadzić do tej kawalerki? Mąż jest przeciwny. Jak to – z nastoletnim synem? Musielibyśmy zmienić szkołę, a miejsca tam prawie nie ma. Tutaj każdy ma swój pokój, można się zamknąć, mieć chwilę prywatności. A w kawalerce? Nawet gości nie zaprosisz.

Syn też nie chce przeprowadzki. Z jednej strony coraz trudniej mu dogadywać się z babcią – im starsza, tym bardziej uparta i drażliwa, a chłopak dojrzewa i coraz częściej się sprzeciwia. Z drugiej strony – ma tu świetną szkołę, przyjaciół, zajęcia dodatkowe, własny pokój. Wyrywać go stąd i rzucać w nieznane? To też niełatwe.

Nie wiem, co robić. Sama mogłabym mieszkać gdziekolwiek, byle tylko osobno. Charakter teściowej z wiekiem staje się coraz trudniejszy. Ale co teraz?

Spread the love