Przeżyłam z moim pierwszym mężem dwadzieścia lat, a potem odeszłam – i jego, i naszego syna zostawiłam w trzypokojowym mieszkaniu. Później poznałam Sergiusza i zaczęliśmy razem mieszkać. Kiedy tylko mój syn dowiedział się o tym, natychmiast zjawił się u nas – ale nie dlatego, że tęsknił za matką. Po tej wizycie rozstałam się z Sergiuszem. A potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że powiedziałam sobie: „Tak dalej być nie może”
Mówi się, że życie jest jak szeroka łąka – nigdy nie wiesz, w którą stronę pójść, żeby znaleźć szczęście.
W małżeństwie z ojcem mojego syna przeżyłam długie dwadzieścia lat, będąc tą „wzorową żoną”, która dźwigała na swoich barkach cały dom, nie szczędząc sił ani czasu. On nie wiedział, co to znaczy zarobić tyle, żeby utrzymać rodzinę, ani jak wychowywać dziecko. Wszystkim zajmowałam się ja – do dziś nie rozumiem, skąd miałam na to siły.
Ojca naszego syna zupełnie nie interesowało, jak młody się uczy, z kim się trzyma, co robi po szkole. To ja ciągle wyciągałam chłopaka z kiepskiego towarzystwa, a potem szukałam jego ojca po okolicznych knajpach, żeby odciągnąć go od kieliszka i doprowadzić do domu na tyle wcześnie, żeby rano zdążył pójść do pracy. Ale i tak większego pożytku z niego nie było – co zarobił, przepijał, a resztę wydawał na swoje zachcianki, przekonany, że „jako głowa rodziny ma do tego prawo”.
Do domu wciąż zaciągał kolegów, a ja sprzątałam po nich całe noce, słuchając przy tym pretensji męża. Sama harowałam od świtu do nocy, przynosząc do domu porządne pieniądze, bo wiedziałam, że na nikogo nie mogę liczyć. Ale synowi bardziej imponował sposób życia ojca. Im starszy był, tym więcej czasu spędzał z nim.
Sama w tym domu byłam jak służąca – gotowałam, prałam, sprzątałam i znosiłam fochy obu. Syn brał ode mnie pieniądze i obiad, ale nigdy nie spytał, jak się czuję, co mam w sercu.
Czas mijał, syn dorastał. W końcu skończył osiemnaście lat. Błagałam go, żeby chociaż skończył szkołę zawodową i zdobył fach, żeby nie został na łasce losu. Niestety szybko rzucił naukę – bardziej interesowało go „łatwe życie”.
W końcu podjęłam decyzję o rozwodzie. Zostawiłam męża i syna w ich trzypokojowym mieszkaniu, a sobie kupiłam skromne, jednopokojowe lokum na drugim końcu miasta. I po raz pierwszy od lat poczułam się wolna. Nie musiałam gotować kotłów zupy ani prać stert ubrań. Mogłam odpocząć i po prostu żyć.
Syn jednak wciąż dzwonił po pieniądze, powtarzając: „Jesteś moją matką, musisz mi pomagać – po co mnie w ogóle rodziłaś?”. Odmawiać nie umiałam – to przecież moje dziecko. Ale w głębi duszy widziałam, że nie chodzi mu o dobre rady, tylko o moje pieniądze.
Potem poznałam Sergiusza – dobrego człowieka z własnym mieszkaniem i pracą. Zakochaliśmy się, wzięliśmy ślub. Wynajęliśmy moje mieszkanie i cieszyliśmy się życiem. Wreszcie miałam to kobiece szczęście, o którym kiedyś tylko marzyłam.
O moim nowym życiu ani syn, ani były mąż niewiele wiedzieli – nigdy się mną nie interesowali. Ale kiedy syn dowiedział się, że wynajmuję swoje mieszkanie i mieszkam z mężem, zażądał, żebym oddała mu kawalerkę – bo „przecież mam już gdzie mieszkać”.
Oni zostali w trzypokojowym mieszkaniu, a ja odeszłam bez niczego, biorąc tylko własne rzeczy. I teraz miałam mu jeszcze oddać to, co było moje? Czy naprawdę mam zostać z niczym tylko po to, żeby dorosłemu chłopu żyło się wygodniej?
Syn zaczął nachodzić mnie i Sergiusza w naszym domu. Prosił o pieniądze, dzwonił codziennie, wyrzucał mi, że jestem złą matką, bo go zostawiłam. Namówił nawet ojca, żeby dzwonił i powtarzał: „Przecież i tak to mieszkanie kiedyś będzie syna, to czemu mu go nie dasz już teraz?”.
Sergiusz w końcu nie wytrzymał. Był zmęczony ciągłymi pretensjami i żądaniami. Rozstaliśmy się na miesiąc. A potem wrócił i powiedział, że przenoszą go do pracy w innym mieście. Poprosił, żebym pojechała z nim. Powiedział: „To czas, żebyś w końcu pomyślała o sobie i o spokojnej starości”.
Nie zastanawiałam się długo. Zrozumiałam, że całe życie walczyłam o innych, a mnie nikt nie pomagał ani nie doceniał. Wiedziałam, że mój syn nigdy nie poda mi wody na starość, a już na pewno nie da mi miłości, której potrzebowałam.
Zrobiliśmy to – sprzedaliśmy oboje swoje mieszkania, kupiliśmy dom z ogrodem na drugim końcu Polski, zmieniliśmy numery telefonów i zaczęliśmy nowe życie.
Minął rok. Nie mam pojęcia, co dzieje się z moim pierwszym mężem ani synem. I szczerze? Już mnie to nie obchodzi. Oddałam im swoją młodość i zdrowie, a dziś cieszę się spokojem u boku człowieka, który mnie kocha i szanuje.
