Kiedy miałam siedemnaście lat, zmarła moja babcia i przepisała mi kawalerkę w warszawskim bloku z wielkiej płyty. Tata był przekonany, że lokum trafi właśnie do niego. Postawił mi ultimatum: albo podpisuję zrzeczenie na jego korzyść, albo wynoszę się z domu

Mojej mamy zabrakło już przy narodzinach młodszej siostry. Wychowywaliśmy się więc pod okiem taty, a właściwie trojga dorosłych: taty, babci i naszego starszego brata. Babcia — emerytka z ZUS-u — dokładała do budżetu tyle, ile mogła. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze w mieszkaniu, które mama dostała od spółdzielni.

Gdy babcia odeszła, brat studiował już na Politechnice Gdańskiej i został nad morzem. Tata nie mógł przeboleć, że to ja — nastoletnia córka — zostałam właścicielką mieszkania. Najwyraźniej miał wobec niego własne, szeroko zakrojone plany.

Stanęłam więc przed wyborem: oddać mieszkanie czy szukać dachu nad głową. Pomyślałam, że jeśli teraz zrezygnuję, to gdzie kiedyś zamieszkam z rodziną? Spakowałam się w pośpiechu i wyszłam. W starym lokum zostali tata z młodszą siostrą.

Jakiś czas później poznałam Pawła. Pobraliśmy się i żyliśmy bardzo skromnie. Najpierw koczowaliśmy na działce ROD u teściowej, gdzie od świtu do nocy pieliłam grządki. Potem znalazłam etat w krakowskiej cukierni, lepiąc drożdżówki i sprzedając obwarzanki. Tata mijając mnie na ulicy nawet nie odpowiadał „dzień dobry”. Nie zadzwonił ani razu, choć tak bardzo potrzebowałam jego wsparcia.

Po trzech latach sam zjawił się z gałązką oliwną. Okazało się, że siostra wyszła za mąż i w sądzie rejonowym wniosła pozew o eksmisję taty z mieszkania. Potrzebował mojej pomocy. Pomogłam: przygotowałam dokumenty, stawiłam się w sądzie, weszłam w księgi wieczyste. Siostra sprawę przegrała. Z mężem wynajęli kawalerkę, a ja wróciłam do mieszkania po babci i zabrałam tatę do siebie.

Niedługo potem poznał kobietę i przeprowadził się do niej. Nie dokłada się już do naszego budżetu, wnukom prezentu nawet na Mikołaja nie przyniesie, lecz każdemu powtarza, że „jestem mu winna mieszkanie”. Gdy nowa partnerka wyrzuca go za drzwi, przychodzi do mnie. Przyjmuję go w milczeniu, choć w sercu aż kipi. Nigdy nie prosiłam babci, by zapisała mi spadek — to była jej decyzja.

Nie wiem, jak mu przebaczyć. Próby rozmowy kończą się jego głuchym milczeniem lub szybkim „zmieńmy temat”. Wiem, że na starość zamieszka u nas na stałe — i boję się tego dnia. Mam dziś trzydzieści pięć lat i nie wystarczy mi odwagi potraktować go tak, jak on kiedyś potraktował mnie.

Spread the love