We wrześniu mieliśmy z Danielem rocznicę naszego związku. Zaprosił mnie wtedy do restauracji i uprzedził, że czeka nas poważna rozmowa. Oczywiście myślałam, że zamierza mi się oświadczyć i byłam gotowa powiedzieć „tak”. Jednak Daniel zupełnie mnie zaskoczył – zaproponował coś, czego kompletnie się nie spodziewałam
Z Danielem spotykamy się już prawie rok, właśnie świętowaliśmy rocznicę. Ten wieczór zapowiadał się wyjątkowo – elegancka kolacja, nastrojowa muzyka… Byłam przekonana, że na końcu wieczoru usłyszę magiczne pytanie o ślub. Zamiast tego Daniel wyszedł z propozycją wspólnego zamieszkania – bez żadnej deklaracji co do przyszłości czy ślubu.
Byłam w szoku. Kocham go, ale nie chcę być tylko jego „współlokatorką”. Jak każda kobieta, marzę o tym, by mój ukochany został kiedyś moim mężem i ojcem naszych dzieci… a nie jedynie partnerem od codzienności.
Do tej pory nie poruszałam tematu przyszłości (planowałam to zrobić po naszej rocznicy, jeśli Daniel sam nie zacznie tej rozmowy), ale często rozmawiałam o tym z rodzicami. Uważamy, że nasz wiek i sytuacja finansowa są odpowiednie, by poważnie myśleć o rodzinie: ja mam 26 lat, Daniel 29, oboje mamy stabilną pracę, a on posiada własne mieszkanie i samochód. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że on też tak myśli.
Okazało się jednak, że do ślubu i planowania dzieci jeszcze nie dorósł. Chce, żebym przeprowadziła się do niego „na próbę” – zobaczyć, jak będziemy funkcjonować razem. Taki „test” mnie rani i pokazuje, że nie traktuje mnie poważnie. Nie jestem przecież testerem w sklepie, który można wypróbować, a potem oddać, jeśli się nie spodoba.
Rozmawiałam o tym z mamą, która powiedziała: „Zamieszka z tobą, a potem albo znajdzie kogoś innego, albo będzie sobie spokojnie gromadził majątek przedślubny, żeby w razie czego nie musieć się dzielić.”
Taka chłodna kalkulacja Daniela kompletnie mi nie odpowiada. Powiedziałam mu, że jego propozycja mnie obraża, ale on uważa, że w dzisiejszych czasach ślub nie ma już takiego znaczenia i że to tylko formalność potrzebna wtedy, gdy para chce mieć dzieci.
Przeraża mnie jego cyniczne podejście do rodziny. Obawiam się, że z takim nastawieniem nigdy nie usłyszę od niego oświadczyn…
Nie wiem, co robić: próbować go przekonać, że dla kobiety ślub i status żony są naprawdę ważne, czy odejść i nie marnować czasu? Czy taki związek w ogóle ma szansę przerodzić się w małżeństwo?
