Mąż zostawił mnie, gdy tylko awansował. Zaczął zarabiać duże pieniądze i odszedł z rodziny. Zaczęłam do niego chodzić, prosić, żeby wrócił. Za pierwszym razem przyjął mnie chłodno.
Znam Michała od lat, a jednak czasem myślę – czy ja w ogóle znałam tego człowieka, za którego wyszłam? Mama zawsze powtarzała, że to nie ten człowiek, że nie powinnam wiązać z nim życia. Dziś coraz bardziej widzę, że miała rację. Mój mąż po prostu nas porzucił, gdy tylko dostał lepszą posadę i wyższe zarobki. Wygląda na to, że potrzebował mnie tylko jako „zapasowego planu” – na wypadek, gdyby mu się nie powiodło i nikt inny nie chciałby go wspierać. A teraz, gdy ma wszystko, o czym marzył, nie potrzebuje ani mnie, ani naszych dzieci.
Nie chcę go całkowicie oczerniać – wciąż płaci alimenty i to niemałe. Ale to kropla w morzu potrzeb, w porównaniu z tym, jak kiedyś żyliśmy i jak bardzo dbał wtedy o dom i rodzinę. Teraz jestem całkiem sama. Kiedyś miałam w nim oparcie, dziś nie mam nikogo.
Kiedy on piął się po szczeblach kariery, ja rodziłam dzieci, siedziałam w domu, prowadziłam gospodarstwo, dbałam o wszystkich. To ja ogarniałam codzienność – pranie, gotowanie, sprzątanie, choroby i płacze.
Przyjaciółki mówią, że muszę być dla siebie wsparciem. Ale jak, skoro całą młodość, wszystkie siły oddałam komuś, kto dziś jest mi obcy? Kto zostawił mnie z dziećmi i jakby nie czuł za to żadnej odpowiedzialności?
Próbuję im to tłumaczyć, ale czuję, że mnie już nie rozumieją. Początkowo wspierały mnie, ale ostatnio słyszę, że niby się nad sobą użalam, że ciągle narzekam. Ale ja po prostu opowiadam, co się u mnie dzieje. Dzielę się swoim życiem, bo nie mam z kim innym o tym porozmawiać.
Szczerze mówiąc, nie wiem, jak dalej z tym wszystkim żyć. W pracy zaczęły się problemy, pieniędzy ciągle brakuje, mimo że alimenty wyglądają na przyzwoite. Trzeba wykarmić dzieci, kupić ubrania, podręczniki, zeszyty. Na szczęście szkoły tymczasowo zamknięte, więc mam trochę czasu, żeby coś odłożyć. Ale to tylko chwilowe. Pierwszego września dzieci znów pójdą do szkoły – i wszystko musi być tak jak u innych. Jedzenie, ubranie, przybory…
Rozmawiałam z Michałem po jego odejściu wiele razy, ale z tego nigdy nic nie wyszło. Mówił tylko, że już mnie nie kocha, że nie wróci. A ja dziś wiem, że nigdy mnie naprawdę nie kochał. On po prostu chciał mieć to z głowy. Nie chciał się kłócić, nie chciał tłumaczyć – po prostu przestałam go obchodzić. I po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś, czego wcześniej nie widziałam – obojętność. Totalną. Do mnie. Do dzieci.
Nikomu nie życzę przechodzić przez coś podobnego. To samotność, której nie da się wytłumaczyć. To bezradność. Mam jeszcze nadzieję, że może rodzice mi trochę pomogą, chociaż na początek. Ale najbardziej boli to, że czuję, jak powoli tracę wiarę w siebie. Wieczorami bywa naprawdę ciężko. Uśmiecham się do dzieci, żeby nie czuły smutku. Ale we mnie jest tylko cisza i żal.
