„To brak szacunku?” – czyli dlaczego nie chciałam nazwać syna imieniem po mężu

W rodzinie Majewskich od pokoleń panowała niepisana tradycja – pierworodni synowie dziedziczyli imię po ojcu. Brzmi archaicznie? Dla mnie też. Ale dla mojej teściowej – niemal rzecz święta.

Na początku było idealnie…

Z Markiem poznaliśmy się na studiach. Po ślubie mieszkaliśmy oddzielnie od jego rodziców – w naszym wynajętym mieszkaniu w Krakowie. Z jego mamą, panią Krystyną, utrzymywałam dobre relacje. Spotykałyśmy się od czasu do czasu, było miło, bez napięć. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam, że może dojść do jakiegokolwiek konfliktu.

Wszystko się zmieniło, gdy zaszłam w ciążę.

„Będzie chłopiec!” – i zaczęło się…

Gdy na uroczystym obiedzie powiedzieliśmy, że spodziewamy się dziecka, a do tego chłopca – radość była ogromna. Pani Krystyna dosłownie promieniała. – „Tylko pomyślcie, jaki Marek był uroczym chłopcem. Mam nadzieję, że wnuczek będzie do niego podobny!”

Tego wieczoru wspomnieniom nie było końca. Ale wtedy jeszcze nikt nie poruszył tematu imienia.

Nieoczekiwana rozmowa przy herbacie

Parę miesięcy później, kiedy Marek był w pracy, pani Krystyna przyszła do mnie na kawę. Miło rozmawiałyśmy, aż w pewnym momencie…

– Agatko, chciałabym z tobą porozmawiać o imieniu dziecka. W naszej rodzinie tradycją jest, że pierworodni synowie noszą imię ojca. To piękny zwyczaj.

– Szczerze mówiąc, nie zauważyłam takiej tradycji. Marek nie ma przecież imienia po swoim ojcu?

– To był wyjątek. Nadaliśmy mu imię po moim ojcu – wspaniałym człowieku. Ale ogólnie staramy się trzymać tej reguły. Chciałabym, żebyście nazwali chłopca… Marek.

Byłam w lekkim szoku. Uśmiechnęłam się grzecznie i odpowiedziałam:

– Pani Krystyno, to bardzo miłe, ale imię dziecka wybierzemy wspólnie z Markiem. I już właściwie je wybraliśmy.

– Co takiego? Bez konsultacji z rodziną? – powiedziała z niedowierzaniem.

– Z całym szacunkiem – to nasze dziecko i nasza decyzja.

Kuchenne napięcie

Temat powrócił przy kolejnej wizycie – tym razem u teściów, podczas rodzinnej kolacji. Pomagałam w kuchni, kroiłam warzywa do sałatki. Wydawało się, że atmosfera się poprawiła.

– Agatko, naprawdę nie chcesz nazwać dziecka imieniem po Marku? To byłby taki piękny gest…

– Naprawdę nie. Nasz wybór już zapadł. Proszę to zaakceptować.

– Ale przecież to rodzina mojego syna! – oburzyła się.

– Rozumiem. Ale to też moja rodzina. I nasze wspólne życie. Proszę uszanować nasze decyzje.

Tego wieczoru napięcie wisiało w powietrzu. Marek niczego nie zauważył, ale ja poczułam, że ta rozmowa coś zmieniła w naszych relacjach.


Tradycja kontra nowoczesność

Ta historia to nie tylko spór o imię. To starcie pokoleń, poglądów, sposobów patrzenia na rodzinę i rolę kobiety. Dla jednej strony „tradycja” to wartość, dla drugiej – ograniczenie.

Dziś wiem, że najważniejsze to jasno stawiać granice. Nie musimy spełniać wszystkich oczekiwań, nawet jeśli wynikają z dobrych intencji. Bo najważniejszy głos w sprawach dziecka – to głos jego rodziców.

Spread the love