Kiedy mąż mnie zostawił, zostałam sama z małym synkiem na rękach. Całą swoją siłę, serce i czas poświęciłam jemu. Nie miałam za sobą wspierającej rodziny, ciepłego domu rodzinnego. Czas płynął, dziecko rosło, a moje życie… stało w miejscu. Coraz częściej czułam, że tracę nadzieję. Aż pewnego dnia, mimo wieku i zmęczenia, spotkałam kogoś
Od małego marzyłam o księciu na białym koniu. Czekałam z utęsknieniem na tego jedynego, z którym będę mogła dzielić i radości, i smutki. Ale im starsza byłam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że to chyba tylko bajki. Że życie to nie film romantyczny. Ile razy próbowałam budować coś prawdziwego – za każdym razem kończyło się rozczarowaniem. Mężczyźni, których spotykałam, nie mieli nic wspólnego z moimi marzeniami.
W końcu wyszłam za mąż. Mój mąż miał na imię Wiesław. Czy go kochałam? Nie, chyba nie. Po prostu go lubiłam. Nie czułam tej wielkiej miłości, której pragnęłam. Po roku się rozstaliśmy. Nie będę opowiadać szczegółów – po prostu kompletnie do siebie nie pasowaliśmy.
Ale za jedną rzecz jestem mu bardzo wdzięczna. Dał mi syna – najcenniejszy dar, bez którego dziś nie wyobrażam sobie życia. Wszystko oddałam dziecku. Żyłam tylko dla niego. Nikogo innego już nie zauważałam. Ale lata mijały, a moje serce coraz mocniej wołało o zwykłe kobiece szczęście. Coraz częściej czułam się wyczerpana i samotna.
Nie miałam wsparcia – ani od rodziny, ani od bliskich. Nikt nie przychodził, nikt nie pytał, czy daję radę. Wracałam z pracy i siadałam na łóżku z myślą: „Jakby to było – zamknąć oczy i obudzić się w życiu, o jakim marzyłam jako dziewczynka?”. Przez długi czas nic się nie zmieniało. Aż do dnia, gdy wydarzył się mój mały cud.
Spotkaliśmy się przypadkiem. W parku, gdzie często chodziłam z synem. Spojrzeliśmy sobie w oczy – i poczułam coś, czego nie da się opisać. Wiedziałam, że to właśnie TO. Ten mężczyzna, o którym marzyłam całe życie. W głowie miałam mętlik, nie wiedziałam, co robić, jak się zachować.
Bałam się. Bałam się, że mój syn go zniechęci. Że nie zaakceptuje dziecka. Że nie odnajdzie się w naszej codzienności. Że to wszystko się rozsypie. Ale zdecydowałam się nie odwlekać niczego. Lepiej od razu wszystko postawić jasno, niż żyć w domysłach.
I nie pomyliłam się. On okazał się tym jedynym. Został prawdziwym ojcem dla mojego syna, a dla mnie – moim księciem. Tym wymarzonym, tylko że nie na białym koniu, a z sercem na dłoni.
Dlatego wierzcie. Wierzcie, nawet jeśli życie już kilka razy was poturbowało. Miłość przychodzi niespodziewanie – bez względu na wiek. Wystarczy jej nie zamykać drzwi.
