Przy każdej, nawet najmniejszej sprzeczce w domu, powtarzałam mężowi, że go zostawię. Groziłam odejściem, jakbym miała gotową walizkę za drzwiami. I w końcu… po jednej z takich kłótni, on po prostu spakował moje rzeczy i odwiózł mnie do rodzinnego domu. Tam, skąd mnie wziął – jak powiedział

Myślę, że to moja wina. Mam trudny charakter, to fakt. Mam 28 lat, a za mąż wyszłam w zeszłym roku. Mąż jest ode mnie starszy o sześć lat, jest spokojny, konkretny, ale też bardzo uparty. Kocham go naprawdę mocno, wiem, że on mnie też, ale każda kłótnia kończyła się moim “Odejdę od ciebie, jeśli…”.

Tak było trzy, może cztery razy. Ostatnia kłótnia wybuchła, bo nie wrócił na noc do domu. Byłam wściekła, znowu powiedziałam: “To koniec!”. On tylko spojrzał na mnie, zdjął z mojego palca obrączkę, spakował mnie i odwiózł do moich rodziców. Na pożegnanie rzucił przez ramię: „Składam pozew o rozwód!”.

Jego mama bardzo się na mnie obraziła. Napisała moim rodzicom wiadomość:

– Oddajcie nam pieniądze wydane na wesele. Wasza córka traktuje nasze życie jak jakiś eksperyment?

Ale ja nie chcę się rozwodzić. Wręcz przeciwnie – chciałabym wrócić. Przeprosiłam jego i jego mamę. Ale ona odpowiedziała chłodno:

– Nie jesteśmy zabawkami. Przyszłaś, zachciało ci się, to poszłaś. My tak nie funkcjonujemy.

A on? Milczy. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje. Ignoruje mnie całkowicie.

Nie wiem już, co mam robić. Nie mogę przestać o nim myśleć. Wiem, że też nie może tak po prostu o mnie zapomnieć – czuję to. Ale może… może naprawdę już mnie nie chce? Może kogoś poznał i dlatego mnie tak traktuje?

Ostatnio coraz częściej mam w głowie te myśli i już sama nie wiem, czy jest jeszcze o co walczyć…

Spread the love