Teściowa uznała się za gospodynię naszego wesela i zażądała, żebyśmy oddali jej wszystkie pieniądze z prezentów

Kiedy przyszła teściowa dowiedziała się, że planujemy ślub, natychmiast się od tego odcięła.

– Bierzcie ślub, ale mnie w to nie mieszajcie! Znam ja tę dzisiejszą młodzież – zaraz wymyślą, że wszyscy mają przyjść w fioletowym albo w neonowych leginsach! W takim cyrku udziału brać nie będę.

Nie mam pojęcia, skąd u niej takie wyobrażenia o współczesnych ślubach, ale… nie zamierzałam się z tego powodu smucić. Pomyślałam sobie: może to i lepiej, że przyszła teściowa nie będzie się wtrącać. Zorganizuję wszystko sama.

Poza tym nie byłam z tym sama. Jedna z moich przyjaciółek to dekoratorka wnętrz, druga – scenarzystka w miejskim domu kultury. Lepszych pomocnic nie mogłam sobie wymarzyć.

Z dziewczynami znam się od lat, więc zaangażowały się całym sercem. Razem zaplanowałyśmy każdy konkurs i uzgodniłyśmy każdą piosenkę, która miała zagrać. Wiedziałam, że biorę ślub raz w życiu – nie będzie drugiej próby.

Przez cały okres przygotowań przyszła teściowa nie interesowała się niczym. Zupełnie jakby miała to gdzieś.

Ale w dniu „zero” pojawiła się… nie do poznania! Najgorszą niespodzianką okazał się jej strój – przyszła w kremowym komplecie: spódnica i żakiet.

To był dla mnie cios. Myślałam, że każdy rozsądny człowiek wie, że nie wypada zakładać bieli na ślub. No ale – jak się okazuje – nie każdy.

I choć to był krem, nie śnieżna biel – wyróżniała się bardzo. I zaraz potem… postanowiła przejąć stery.

„Troskliwa” kobieta stała przy wejściu, witała gości, dziękowała za przybycie, żegnała wychodzących, pytając, czy dobrze się bawili. Jakby była gospodynią.

Ani razu nie była ze mną w restauracji przy ustalaniu dekoracji, układu sali czy wyborze menu. Nie widziała nawet balonów.

W połowie imprezy zaczęła nawet rozstawiać kelnerów. A to że danie za późno, a to że wino się skończyło i nikt nie zauważył. Wszystko pod przykrywką „troski o gości”.

Obserwowałam to z boku. Przyjaciółki co chwila donosiły mi, co znowu wywinęła. W końcu dopadła DJ-a. Bo muzyka jej się nie podobała – przecież „na weselu powinny być inne piosenki”.

DJ dostał ode mnie wcześniej wyraźne instrukcje, żeby nie słuchał nikogo – ani podpitego wujka, ani krzykliwej teściowej.

A potem przyszedł moment zbierania prezentów. Prowadzący zrobił to lekko, na wesoło – zachęcił gości do wrzucania kopert do dużego worka.

I wtedy… teściowa postanowiła zainterweniować. Rzuciła się do prowadzącego, zaczęła wyrywać worek.

– Ja przechowam te pieniądze, u mnie będą bezpieczne! – tłumaczyła.

Na szczęście dziewczyny zareagowały. Błyskawicznie zabrały worek, przełożyły pieniądze do mojej kosmetyczki i dyskretnie oddały mi je przy stole.

Ale mama męża postanowiła zajrzeć do worka. Zobaczyła, że jest pusty – i zaczęła krzyczeć, że nas okradli!

Musieliśmy ją uspokajać, tłumaczyć gościom, że wszystko jest pod kontrolą.

Na koniec, gdy goście zaczęli się rozchodzić, stanęła przy wyjściu i każdemu mówiła: „Dziękujemy za obecność i przepraszamy za tę żenującą ‘zabawę’ z pieniędzmi”.

Gdy podeszłam, żeby ją poprosić, żeby przestała robić sceny, rzuciła na mnie oskarżeniami:

– Schowałaś przede mną pieniądze?! Przecież wy zaraz to wszystko roztrwonicie!

Musiałam jasno jej powiedzieć: nawet jeśli „roztrwonimy”, to będzie nasza sprawa. To nasze pieniądze. Nie jej.

– Jak to, nie dacie mi tych pieniędzy?! – zapytała oburzona.

Po czym obraziła się i z dumą opuściła lokal. Mąż tylko patrzył z niedowierzaniem. Przyznał, że matka zachowywała się co najmniej dziwnie.

Od tamtej pory nie odbiera jego telefonów.

Spread the love