Współczesne babcie i ich „wolność”: co się stało z rodzinnymi wartościami?

Za kilka tygodni z mężem będziemy świętować naszą „różową rocznicę” – dziesięć lat małżeństwa. W tym samym czasie wypada też moje urodzinowe święto. Mamy naprawdę zgodne i szczęśliwe małżeństwo – działamy zespołowo, wspieramy się, rozumiemy bez słów. Wychowujemy dwójkę dzieci – pięcioletnią Zosię i ośmioletniego Antosia. Są grzeczni, zaradni, Antoś potrafi już wiele rzeczy zrobić sam i chętnie pomaga młodszej siostrze.

Z tej okazji mój mąż zaplanował niespodziankę – tygodniowy romantyczny wyjazd na Cypr. Tylko we dwoje. Latem i tak czeka nas wspólna rodzinna wyprawa do Czarnogóry, a starszy syn wyjeżdża na sportowe półkolonie prawie na całe wakacje. Marzyliśmy o tej jednej wspólnej podróży jako para – bez dziecięcych pieluch, wieczornego usypiania, bez pilnowania ich na lotnisku czy w samolocie. Po prostu tańczyć razem do rana, przytulać się w hotelowym pokoju bez nasłuchiwania, czy ktoś się nie obudził.

Z nadzieją podzieliłam się tą wizją z teściową. Ma 54 lata, nie pracuje zawodowo, zdrowie jej dopisuje. Usłyszałam chłodne: „Nie licz na mnie”. Pomyślałam – trudno, może moja mama… Ale i tu entuzjazmu brak: „To bardzo duża odpowiedzialność… Nie wiem, czy damy radę”. I wtedy coś we mnie pękło.

Wracałam do domu ze łzami w oczach. Mój mąż też był rozczarowany – nie spodziewał się, że własna matka odmówi pomocy w tak wyjątkowej chwili. W ciągu dziesięciu lat nikt nigdy nie zaproponował, byśmy gdzieś wyjechali we dwoje. Nie było wsparcia po porodzie, nikt nie odbierał dzieci z przedszkola czy szkoły. Radziliśmy sobie sami, nie oczekując cudów.

A przecież dzieci naprawdę nie sprawiają kłopotów. Mała chodzi do przedszkola, Antoś dwa razy w tygodniu ma karate, na które mogłaby go zabierać znajoma mama – już i tak się często wspieramy logistycznie. Trudno mi zrozumieć, co takiego trudnego jest w zajęciu się przez tydzień własnymi wnukami.

Moi rodzice i teściowie w swoim czasie korzystali z pomocy babć i dziadków. To właśnie oni zabierali nas na wakacje, na spacery, do kina. Moja babcia uczyła mnie piec ciasta, jeździłyśmy razem nad rzekę na rowerach, zimą na łyżwy. Dziś wspominam to z czułością. A teraz? Babcie wolą wyjechać do SPA, teściowa jeździła do sanatorium na trzy tygodnie co roku, gdy jej syn miał zaledwie dwa latka.

A pomoc z naszej strony? O, z tym nie mają problemu. Mąż załatwia lekarzy, pomaga w przeprowadzkach, wozi ich na lotnisko, odbiera z wakacji, przywozi zakupy. Ale teraz, kiedy to my naprawdę potrzebujemy wsparcia – cisza. Jakby wszystko, co do tej pory robiliśmy, po prostu nie miało znaczenia.

Zaczęłam myśleć, kogo jeszcze moglibyśmy poprosić. Znajomych? To przecież niezręczne. Opiekunkę? Trudno zostawić dzieci i klucze komuś zupełnie obcemu na cały tydzień. Rodzina z drugiego końca Polski? To brzmi już zupełnie absurdalnie.

Coraz bardziej tęsknię za dawnym modelem rodziny, w którym więzi były silniejsze, a dzieci i wnuki traktowane były jako skarb. Dziś to, niestety, często tylko słowa w świątecznych życzeniach.

Może współczesne babcie mają inne priorytety. Może rodzina przestała być dla nich najważniejsza. Ale mi zostaje żal. I ogromna tęsknota za tym, co było kiedyś.

Spread the love