„Wyjdziesz za mąż, urodzisz – a kto nam wtedy pomoże?” Czyli jak mama w końcu powiedziała prawdę
Mam trzydzieści lat. Ani męża, ani dzieci. Nawet nie mieszkam na swoim, choć mam własne mieszkanie – całkiem ładne, kawalerka w spokojnej dzielnicy. Zamiast tego wciąż mieszkam z mamą, ojczymem i młodszym bratem. A wszystko przez to, że zbyt długo wierzyłam, że rodzina wie, co dla mnie najlepsze.
Kilka dni temu moja mama w końcu powiedziała coś, co rozjaśniło mi cały ten obraz:
– Jak wyjdziesz za mąż i urodzisz dziecko, to kto nam wtedy pomoże?
Nie chciała i nie mogła sobie pozwolić na to, bym przestała ich wspierać finansowo. I już wiem, czemu poprzedni związek, który prowadził do ślubu, tak nagle się rozpadł – mama była przeciwna.
Dwa lata temu zakończyłam czteroletni związek. Byliśmy zaręczeni, mieszkaliśmy razem. Potem dowiedziałam się, że mnie zdradza – z kobietą, która zaszła z nim w ciążę. O wszystkim powiedziała mi sama zainteresowana. Byłam w szoku, ale zamiast wsparcia emocjonalnego, usłyszałam od mamy:
– Dobrze, że wyszło teraz. Jeszcze byś za niego wyszła!
Poczułam ulgę, że mam do kogo wrócić. Mama przyjęła mnie z otwartymi ramionami – a potem zaczęło się:
„Po co ci puste mieszkanie? Przecież i tak jesteś tylko w pracy i na noc w domu. Zostań z nami, będzie ci raźniej. A kawalerkę wynajmij – zawsze to parę groszy do budżetu.”
Zgodziłam się. Byłam emocjonalnie wykończona, zraniona, zagubiona. Uznałam, że rzeczywiście lepiej będzie wrócić do mamy. Rzuciłam się w wir pracy – kariera ruszyła, zarobki wzrosły, zaczęłam pomagać rodzinie. Z pensji zostawiałam sobie minimum, resztę oddawałam mamie. Również pieniądze z wynajmu mieszkania. Mama i ojczym pracują, ale zarabiają skromnie. Wydatków dużo, a ja zawsze chciałam być „tą dobrą córką”.
I tak mijały miesiące, aż lata. Z pracy do domu, z domu do pracy. Zero randek, zero planów, tylko wspólne obiady i wieczne „musisz pomóc, przecież jesteśmy rodziną”. W końcu coś we mnie pękło. Poczułam, że to nie życie. To obowiązek.
I wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Tomek – kolega z pracy. Na początku tylko kawa, potem obiady, później pierwsze spacery. Powoli coś zaczęło się rodzić. Nie spieszyliśmy się. Po bolesnych doświadczeniach nie miałam już siły na szybkie zakochanie. Ale Tomek był cierpliwy, spokojny, czuły. Po kilku miesiącach zaproponował, żebym wprowadziła się do niego. Miał mieszkanie i chciał nas spróbować jako pary „na co dzień”.
Postanowiłam powiedzieć o tym mamie. Zareagowała wrogo. Najpierw mgliste wymówki, że „za wcześnie”, „jeszcze go nie znasz”. Potem oskarżenia:
– I co teraz? Zostawisz nas? Kto nam pomoże? My przecież syna jeszcze wychowujemy, remont planujemy!
Zrozumiałam wszystko. Nie jestem córką. Jestem źródłem dochodu. „Rodzina” to tylko wygodna etykieta.
Spakowałam się. Tomek przyjechał pomóc mi wynieść rzeczy. Mama krzyczała, że i tak mnie zostawi, że do niej wrócę. Może zostawi. Ale nigdy więcej nie wrócę do roli portfela z nogami.
Chcę żyć dla siebie. Kochać, być kochaną. Mieć dzieci – nie dlatego, że ktoś pozwoli, ale dlatego, że chcę.
Wszystko, co robiłam, było z serca. Ale czas, żeby to serce w końcu biło także dla mnie.
