„Po co trzecie dziecko, skoro nie ma na nie czasu?” – czyli historia pewnej mamy, która miała dość podwójnych standardów

Wczoraj znów usłyszałam od mojej mamy klasyczną litanię: „Po co rodzić dzieci, jeśli nie ma się dla nich czasu?” Tym razem oberwało mi się dlatego, że poprosiłam ją o przysługę – miałam problem z opieką nad naszą najmłodszą córką, Natalką. Niania nie mogła zostać dłużej, starsi synowie byli zajęci – jeden miał koncert, drugi finał zawodów.

Nie byłam zaskoczona tą reakcją. Moja mama nigdy nie akceptowała mojego męża, ani tego, jak wygląda nasze życie. A przecież żyjemy, moim zdaniem, całkiem dobrze. Prowadzimy z mężem własną firmę, harujemy jak woły, ale jakoś się rozwijamy. A przy okazji, między jednym zleceniem a drugim, dbamy o przyrost naturalny w Polsce – mamy już trójkę dzieci.

Tak, czasu dla dzieci mamy mało. Starsi praktycznie wychowali się między samochodem a biurem, bo ani dziadkowie nie mogli pomóc, ani żłobki nie były ratunkiem – ciągłe choroby, zwolnienia. Z Natalką było trochę łatwiej – wytrzymałam z nią w domu do drugich urodzin, a potem chłopcy się zaangażowali. Są cudownymi opiekunami! Oczywiście nie wszystko zrzuciliśmy na nich – pierwszą połowę dnia spędzała z nianią. Na szczęście wtedy firma już się rozkręciła i mogliśmy sobie pozwolić na taką pomoc.

Ale mama, kiedy usłyszała o niani, zaczęła wygłaszać swoje znane tyrady: „Po co ci było dziecko?!” Albo: „Popatrz na swojego przyrodniego brata – on i jego żona mają czwórkę dzieci, ledwo wiążą koniec z końcem, ale żona siedzi w domu i to jest prawdziwe macierzyństwo!”

Nie komentowałam tego, że mama regularnie wspiera tę rodzinę zakupami i prezentami – wszystko z pieniędzy, które jej przekazujemy, bo sama nie byłaby w stanie przeżyć z emerytury. Tak naprawdę my utrzymujemy i ją, i pośrednio brata, a w zamian słyszymy kazania o „braku odpowiedzialności”.

Ale kiedy ostatnio odmówiła zostania z Natalką na dwie godziny, a dzień później napisała SMS-a z pytaniem, czy opłacimy jej karnet na basen i kiedy może zarezerwować wczasy, coś we mnie pękło. Odpisałam, że niestety nie mam pieniędzy, bo wszystko poszło na „nagłą nianię”. Basen i wakacje muszą poczekać.

Mama się obraziła, zadzwoniła do brata, a on – zgodnie z rodzinnym łańcuszkiem – zadzwonił do mnie z pretensjami. Po kilku zdaniach zrozumiał jednak, że czas sielanki się skończył. I że teraz obowiązuje zasada: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Nasze dzieci mają wszystko, czego potrzebują. Dobrze się uczą, mają pasje i zainteresowania. Staramy się spędzać z nimi choć jeden pełny dzień w tygodniu – wspólne niedziele to święto. Jeździmy gdzieś razem, rozmawiamy, planujemy wakacje, dzielimy się tym, co u nas. Czy naprawdę byłoby lepiej, gdybym siedziała w domu i liczyła grosze, zaglądając mamie do portfela?

Wierzę, że kiedyś dzieci zrozumieją, że robimy to wszystko dla nich. Że nie jesteśmy mniej kochającymi rodzicami tylko dlatego, że dużo pracujemy. Przeciwnie – pracujemy tyle, właśnie dlatego, że ich kochamy.

Spread the love