Mamy z mężem już dwójkę dzieci, a teściowa wciąż szuka mu „lepszej partii”

Co powiedziała moja teściowa, gdy zobaczyła mnie po raz pierwszy? „Mógłby znaleźć sobie kogoś lepszego!” – i na tym nasze pierwsze spotkanie się zakończyło. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

Tomek pobiegł za mną, próbował mnie zatrzymać, tłumacząc wszystko nieporozumieniem, ale nie zamierzałam wracać. Pani Krystyna już powiedziała, co miała powiedzieć.

Od tamtej pory nasze relacje są żadne. Uważała mnie za zadufaną pannę bez klasy, bo przecież ja – „przyjezdna z prowincji”, a jej rodzina to „warszawiacy od pokoleń”. Ja z kolei uznałam ją za nadętą snobkę, choć mężowi powiedziałam to dużo łagodniej – w końcu to jego matka, choć z „charakterkiem”.

Od Tomka wiem, że przed naszym spotkaniem wypytała go o wszystko: z jakiej jestem rodziny, gdzie mieszkają moi rodzice, jakie mam wykształcenie i gdzie pracuję. Gdyby te odpowiedzi ją satysfakcjonowały, moja aparycja pewnie też by jej wystarczyła.

A wyglądam zwyczajnie – szczupła, zadbana, z symetryczną twarzą i czystą skórą. Ale nie mam odpowiedniego „rodowodu”.

Gdybym miała dyplom z Oxfordu, rodziców milionerów – nawet gdzieś z Podkarpacia – albo chociaż pracę z ogromnymi perspektywami i siedmiocyfrową pensją, nikt by się nie czepiał mojego pochodzenia. A tak – no cóż.

W geście protestu pani Krystyna nie przyszła nawet na nasz ślub. Wysłała tylko SMS-a: „Nie pożałuj tego, synu”. Tomek był zawiedziony, ale mnie to odpowiadało – nie chciałam oglądać tej kobiety.

Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że mimo iż Tomek ogłosił nasze zaręczyny, jego kochająca mama nie przestała przedstawiać mu „lepszych kandydatek”.

Nasz ślub nic nie zmienił. Gdy mąż odmówił uczestniczenia w jej „przedstawieniach”, zaczęła kombinować. Organizowała przypadkowe spotkania z dziewczynami „w odpowiednim wieku”.

– Synku, cieknie mi kran, przyjedź i zobacz. Jak wezwę hydraulika, to zedrze ze mnie trzy skóry – jęczała przez telefon.

Tomek jechał, oglądał usterkę, a tu nagle zjawiała się „przypadkiem” koleżanka pani Krystyny z córką w wieku matrymonialnym. Za pierwszym razem naprawdę uwierzył, że to przypadek. Za trzecim – przejrzał system.

Chęć zeswatania syna z „odpowiednią panną” nie zgasła ani po narodzinach naszego pierwszego dziecka, ani po drugim. Swoją drogą, z wnukami prawie się nie widuje.

Wpadła raz czy dwa, rzuciła okiem i skomentowała, że „dzieci nie są do Tomka podobne”. Nie jej ród, jak to ujęła. Potem pojechała, robiąc mi tym samym ogromną przysługę.

Myślałam, że ze względu na dzieci będę musiała jakoś z nią współpracować, ale problem rozwiązał się sam i nawet nie musiałam kiwnąć palcem.

Tomek, wiadomo, był zawiedziony, ale zna już swoją matkę i był przygotowany psychicznie na różne scenariusze. Rozumiem go – to przykre.

Jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat, mamy dwoje dzieci, starszy ma pięć lat. Przez cały ten czas pani Krystyna nadal szukała dla swojego syna lepszej żony. Ja już nie wierzę w jej rozsądek.

Czy ona naprawdę myśli, że któraś z tych „najlepszych” zainteresuje się facetem z brzuszkiem, kredytem hipotecznym i dwójką dzieci, na które trzeba będzie płacić alimenty? A Tomek zaczął już łysieć – zresztą, widziałam jego ojca, więc się spodziewałam.

Ja znam swojego męża i go kocham. Mamy dzieci, przeszliśmy razem przez wiele. Ale z zewnątrz – nie jest księciem z bajki. Na co ta kobieta liczy?

Cieszę się, że trzyma się z daleka ode mnie i dzieci. Mąż ostatnio rozmawia z nią tylko wtedy, gdy naprawdę musi. Ma dość słuchania od ośmiu lat, że zasłużył na lepszą żonę.

Co osiągnęła pani Krystyna? Nie ma relacji z wnukami, a z synem kontakt się posypał. Ja się nie liczę – bezemnie jakoś żyje. Ale dzieci… i syn!

Już się na nią nawet nie złoszczę. Jest mi jej po prostu żal. Ale to był jej wybór.

Spread the love