W mojej rodzinie zawsze było przyjęte, że wszystkie pieniądze i wydatki są wspólne. Ze swojej pensji, oprócz kosztów naszej dwupokojowej kawalerki, opłacam też rachunki i inne potrzeby w mieszkaniu babci. Mama bowiem zostawiła nam swoje mieszkanie i po ślubie przeprowadziła się do babci, żeby jej pomagać. Okazało się jednak, że w rodzinie mojego męża wszystko wyglądało zupełnie inaczej – tam każdy oszczędza osobno.
Półtora roku temu wyszłam za mąż, a mój mąż przeprowadził się do mnie. Nasz miesiąc miodowy skończył się w dniu ślubu. Prezentów nie było wiele, tak samo jak i samo wesele było skromne. Wspólnej podróży też jeszcze nie odbyliśmy – zaplanowaliśmy ją dopiero na kolejny rok, bo ostatnio nasze finanse nie wyglądają najlepiej.
Mój mąż odziedziczył kawalerkę po babci – postanowiliśmy ją wynajmować. A ja miałam swoje większe mieszkanie. Mama, by nie przeszkadzać, przeniosła się do babci. Ustaliliśmy, że pieniądze z wynajmu mąż będzie odkładać – przez półtora roku zebrała się niezła suma. I wtedy postanowiłam zrobić coś ze swoimi zębami. Uważam, że piękny uśmiech to dla kobiety jedna z najważniejszych rzeczy.
Wróciłam do domu i powiedziałam mężowi, że potrzebuję większej kwoty na leczenie stomatologiczne i estetykę – chcę mieć śnieżnobiały uśmiech. I wtedy mój ukochany mąż mówi, że to mój problem. On nie zamierza pomagać, nie planował wydatków na moje zachcianki. Przypomniałam mu o pieniądzach z wynajmu – przecież są wspólne. A on dalej swoje: to jego mieszkanie, jego pieniądze i oszczędzamy na wspólne wakacje. A nie na moje potrzeby.
Od słowa do słowa – pokłóciliśmy się. Przypomniałam mu, że mieszka w moim mieszkaniu. Spakował się i powiedział, że nie wróci na noc. W nocy przysłał wiadomość, że może i nie ma racji, ale ja też nie. A ja… nie wiedziałam, co mu odpisać. Było mi po prostu strasznie przykro. I skoro już nie spałam, zaczęłam szukać informacji, jakie wydatki powinny być wspólne, a które osobiste.
W mojej rodzinie jeśli pojawia się problem – rozwiązujemy go razem. Mój mąż chyba tego nie zna. Nawet nie wie, że ze swojej kieszeni opłacam wszystko, co związane z mieszkaniem babci. A u niego w domu – każdy oszczędzał na własną rękę. Wydatki na życie dzielili na pół, reszta była prywatna. Tak, różnimy się. Ale nie aż tak, żeby nie móc się dogadać.
Ta sytuacja pokazała mi, że wspólne życie wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza finanse trzeba omówić z wyprzedzeniem. Żeby nie było tak, jak u mnie – przez półtora roku karmiłam męża za własne pieniądze i w swoim mieszkaniu, a teraz, gdy potrzebuję wsparcia, on odmawia.
