Gdyby porwali mnie kosmici, Marek nawet by się nie zorientował. Tak wyglądała moja zima w małżeństwie

Zimą wszystko zwalnia – także uczucia. Jedni wspólnie z partnerem oglądają filmy przy herbacie, inni raz w tygodniu wychodzą do kina albo na kolację. Ale są też tacy, dla których życie we dwoje kończy się na wspólnym oglądaniu serialu „o policjantach” i ciszy przy kolacji. Taką historią podzieliła się z nami pani Elżbieta z Torunia, która pewnego dnia uświadomiła sobie, że jej małżeństwo przestało mieć jakikolwiek sens.

Miłość wyparowała, a codzienność wessała nas jak bagno

Kiedyś byłam wymagająca. Szarmancki mężczyzna? Proszę bardzo. Jeśli przy mnie ktoś podrapał się przez spodnie czy zapomniał umyć rąk po obiedzie – z miejsca skreślałam. Żadne kwiaty czy wiersze nie uratowałyby sytuacji. Ale z wiekiem moje oczekiwania się zmniejszyły. Może nie pozwalałam sobie wejść na głowę, ale byłam gotowa przymknąć oko na drobiazgi. Tylko że potem drobiazgi zamieniły się w cichy dramat.

Na początku było dobrze

Marek spełniał wszystkie standardy: gotował, pomagał w domu, czasem kupował kwiaty, zabierał na kolację. Wydawało się, że rozumiemy się bez słów. Ale z czasem wszystko zaczęło blaknąć. Przestał dbać o siebie. Przestał się starać. Kwiaty? Szkoda pieniędzy. Restauracja? Przecież jemy w domu. Ruch? Po co, skoro już jestem mężem?

Rozmawialiśmy o tym. Z początku nawet mnie wysłuchał. Zaczął się trochę bardziej starać – czasem przyniósł kawę do łóżka, znów zaczął ćwiczyć. Nie było idealnie, ale pojawiły się jakieś zmiany. Myślałam, że to początek czegoś lepszego.

Wystarczyła jedna wizyta u znajomych

Pewnego wieczoru szliśmy razem do znajomych w Bydgoszczy. Marek – w eleganckiej koszuli, pachnący. Ja – z domowym ciastem, jak zawsze. W drodze rozmawiał głównie z taksówkarzem – starym kolegą z liceum. Rozumiałam to. Nie przeszkadzało mi. Ale kiedy pod kamienicą zadzwoniła moja przyjaciółka Kinga i zatrzymałam się na moment, on wszedł sam do mieszkania.

Po dwóch minutach rozmowy weszłam do środka… a właściwie próbowałam. Nikogo nie było w korytarzu. Dopiero po 20 minutach Marek, już lekko wstawiony, zapytał mnie, dlaczego stoję na klatce. Bo „przecież mnie szukał”.

Potem było tylko gorzej

W środku było gwarno, znajomi, śmiechy, alkohol. A mój mąż? Opowiadał głupie żarty o ciałach kobiet, komentował moje przy wszystkich. Oczywiście jako ostatnie w rankingu. Kiedy próbował to obrócić w żart, było już za późno. Wzięłam taksówkę i wróciłam do domu. On pojawił się kilka godzin później.

Rozmowa następnego dnia była jak kubeł zimnej wody

Wyśmiał mnie. Twierdził, że nie weszłam z nim do mieszkania, więc to moja wina. Że nie mam dystansu, nie rozumiem żartów. Że też nie dbam o siebie, skoro tak wymagam od niego. Na koniec rzucił:
– A może ja powinienem zwrócić uwagę na Sylwię z biura? Ona przynajmniej docenia moje poczucie humoru. I sylwetkę też.

Wtedy się we mnie zagotowało. Krzyk, groźba rozwodu, cisza z jego strony. Potem – śmiech.

Teraz jestem sama i… szczęśliwa

Zaczęłam kompletować dokumenty. Rozwiodłam się. I nie żałuję. To wszystko i tak zmierzało w jednym kierunku. Drogie kobiety – nie czekajcie, aż ktoś zacznie was szanować. Jeśli związek przestaje być partnerstwem, trzeba mieć odwagę odejść.

Bo szacunek do samej siebie to nie luksus. To konieczność.

Spread the love