Zostawiłem mieszkanie byłej żonie i synowi. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Przy rozwodzie nie chcieliśmy dzielić majątku. Od razu powiedziałem Marcie, że zostawię jej mieszkanie – dla niej i dla naszego syna. Na początku wszystko było w porządku, ale szybko okazało się, że ta decyzja nie spodobała się moim rodzicom. Zwłaszcza mamie. Doskonale pamiętała, z czyich pieniędzy zostało to mieszkanie kupione – i nie zamierzała “oddać” go byłej synowej
Z Martą znamy się jeszcze ze szkoły. Pobraliśmy się młodo – bez wesela, po prostu poszliśmy do urzędu. Ja miałem wtedy 19 lat, ona 18. Byliśmy właściwie dziećmi, ale kochaliśmy się bardzo. Początkowo mieszkaliśmy po wynajmowanych kątach. Rodzice dużo nam wtedy pomagali.
Kilka lat później urodził się nasz syn. Moi rodzice pomogli nam wtedy kupić własne mieszkanie i je urządzić. Ojciec przez lata pracował za granicą i to on wsparł nas finansowo. Ja pracowałem, Marta była na urlopie macierzyńskim. Powoli się urządzaliśmy, stawaliśmy na nogi.
Przeżyliśmy razem 10 lat. Szczęśliwych lat. Ale potem coś się zmieniło. Trudno to nawet wyjaśnić. Uczucie się wypaliło. Żyliśmy już tylko dla dziecka. Myślałem, że takie rzeczy się zdarzają tylko innym – a jednak. Straciłem zainteresowanie żoną. I wtedy naprawdę zakochałem się w koleżance z pracy. Marta też, jak się potem okazało, miała już swoje sprawy.
Na początku wszystko ukrywaliśmy. Ale przecież oboje się domyślaliśmy. Pojawiły się napięcia, coraz częstsze ciche dni. W końcu usiedliśmy i spokojnie wszystko omówiliśmy. Wiedzieliśmy, że dłużej tak się nie da. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że lepiej się rozstać – póki jesteśmy młodzi i możemy zacząć od nowa. A dziecko? Ono też lepiej rozwija się w spokojnej atmosferze niż w domu pełnym cichego napięcia.
Przy rozstaniu nie chcieliśmy awantur. Od razu powiedziałem, że zostawiam mieszkanie im – Marcie i naszemu synowi. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, żeby postąpić inaczej. Uważałem (i nadal uważam), że moje dziecko nie powinno lądować na ulicy. A kobieta, która dała mi syna i przez lata go wychowywała, zasługuje przynajmniej na to, by mieć dach nad głową.
Po rozwodzie pozostaliśmy z Martą w dobrych relacjach. Odwiedzałem ich, spędzałem czas z synem. Sam zamieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu. I znów – początkowo wszystko było w porządku, dopóki mama nie zaczęła mnie „ustawiać do pionu”. Powtarzała, że przecież to ona z ojcem zainwestowali w to mieszkanie, i że nie może być tak, że zostawiam je „obcej kobiecie”.
– Jak mogłeś? Dlaczego wszystko jej zostawiłeś? Przecież to przez nią się rozpadło! – mówiła.
Tłumaczyłem jej, że decyzję o rozwodzie podjęliśmy wspólnie, że nikt nie był winny. Ale wszystkie moje argumenty trafiały w próżnię. Do tego znajomi zaczęli patrzeć na mnie krzywo, za plecami mówiono, że “żona mnie ograła”. Plotki rozeszły się po całym miasteczku.
Na początku próbowałem się bronić, tłumaczyć, że nie mogłem zostawić dziecka bez dachu nad głową. Ale z czasem zrozumiałem, że nie zamknę wszystkim ust. Ludzie zawsze gadali i będą gadać. Więc przestałem się przejmować. Nie rozumiem, dlaczego jako mężczyzna miałbym obrzucać błotem byłą żonę i wyrzucać ją z dzieckiem na bruk. Czy to ma być „prawdziwy mężczyzna”? Według mnie, prawdziwy mężczyzna to ten, który nawet po rozstaniu potrafi zachować się jak człowiek i nadal dba o swoje dziecko.
Może źle rozumiem, czym jest męskość. Może jestem naiwny. Ale nie zamierzam się nikomu tłumaczyć ani zmieniać swoich zasad. Jeśli komuś się to nie podoba – niech myśli, że mieszkanie zostawiłem nie byłej żonie, tylko synowi.
A żeby uspokoić mamę, zwróciłem jej już część pieniędzy, które kiedyś z ojcem włożyli w zakup tego mieszkania. Mam nadzieję, że wkrótce oddam resztę. Przykro mi tylko, że nie rozumieją mnie nawet moi najbliżsi. Ale cóż, mają do tego prawo. Ja i tak uważam, że zrobiłem słusznie. Mężczyzna ma prawo odejść od żony – ale nie ma prawa zostawić jej i dziecka z niczym. To moje zdanie.
