Pół roku po ślubie mój zięć powiedział córce, że już mu się znudziła, a on zakochał się w innej kobiecie i do niej odchodzi. Ale rzeczy nie spakował, jakby liczył, że jeszcze wróci. Jak ja żałuję, że wtedy wtrąciłam się w ich małżeństwo
Kiedy moja córka Anna przedstawiła nam swojego chłopaka, przyszłego męża, Pawła, nie byłam nim zachwycona. Na pierwszy rzut oka wydawał się w porządku: skromny, grzeczny, nawet przywiózł nam z mężem drogi komplet porcelany. Ale mnie trudno oszukać – widzę ludzi na wylot. I Paweł był aż za bardzo „idealny”.
Kilka miesięcy później Anna oznajmiła, że wychodzi za niego za mąż. Widziałam, jak bardzo jest z nim szczęśliwa, więc zamknęłam oczy na moje przeczucia. Wyprawiliśmy im piękne wesele i pomogliśmy w zakupie własnego mieszkania.
Niestety, już po pół roku Paweł pokazał swoje prawdziwe oblicze. Oznajmił, że zakochał się w innej kobiecie, bo Anna mu się znudziła – była niby zbyt poukładana i za bardzo ingerowała w jego przestrzeń. Ale spakować się nie kwapił, jakby liczył, że jeszcze wróci.
Pamiętam tamte dni, kiedy niemal całe doby spędzałam przy córce, starając się ją pocieszyć i wspierać. Anna porzuciła wszystko – pracę, zainteresowania – i tylko leżała i płakała. Po tygodniu zaczęła się powoli podnosić. Zaczęłam delikatnie sugerować rozwód, ale ona była zdecydowanie przeciwna. Nie rozumiałam dlaczego, aż w końcu się domyśliłam – okazało się, że zostanę babcią.
Doradziłam jej, by powiedziała Pawłowi o ciąży. Zadzwoniła do niego – a on od razu się ucieszył i wieczorem stał już w progu mieszkania, prosząc o wybaczenie.
Uważałam, że dziecko powinno wychowywać się w pełnej rodzinie, więc nalegałam na ich pojednanie. Zgodził się na to i Paweł, i Anna. Sprawa została zamknięta, wszystko wróciło do normy. Latem urodziła się ich córeczka, a ja zostałam szczęśliwą babcią.
Paweł zdawał się całkowicie zmienić – był cudownym ojcem: bawił się z dzieckiem, czytał bajki, śpiewał kołysanki. Codziennie wychodzili razem na spacery, by Anna mogła ogarnąć domowe obowiązki. Uspokoiłam się wtedy, ale… czuwałam.
I słusznie. Po kilku latach Paweł znowu zaczął się wyrywać z domu. Narzekał na rutynę, na obowiązki. Coraz częściej go nie było – zawsze miał „coś pilnego” do załatwienia.
Tym razem nawet zabrał część rzeczy. Anna była poważnie zaniepokojona i zadzwoniła do mnie. Wierzyła, że mąż wróci – ale gdy po tygodniu Paweł zjawił się po resztę rzeczy, wszystko stało się jasne.
Postanowiłam działać. Użyłam swoich kontaktów, żeby go odnaleźć i porozmawiać z nim poważnie. Postawiłam ultimatum: albo wraca do rodziny, albo zapłaci alimenty takie, że długo ich nie zapomni. Paweł wybrał powrót.
Anna, oczywiście, znów mu wybaczyła.
Kilka dni temu, podczas świętowania piątych urodzin wnuczki, Anna usiadła obok mnie i ze łzami w oczach powiedziała, że Paweł znowu zamierza ich opuścić.
Siedziałam całą uroczystość, ukradkiem obserwując zięcia. Dwa razy odchodził i dwa razy wracał. Każda inna kobieta dawno by już zapomniała o takim facecie i ułożyła sobie życie na nowo. A moja córka wciąż mu wybacza i prosi, by został.
Czy naprawdę warto, by Anna tak walczyła o tego człowieka? Może lepiej pozwolić mu odejść i znaleźć kogoś, kto będzie ją naprawdę kochał i szanował? Anna jest jeszcze młoda – zasługuje na szczęście. Tylko szkoda wnuczki, bo ona bardzo kocha swojego tatusia…
