– Ty żądasz od nas pieniędzy za pomoc bratu? – zdziwili się rodzice, którzy sprzedawali mi warzywa z naszej działki.
Moja rodzina wciąż mnie zadziwia. Mam takie uczucie, że jestem im winna i zobowiązana.
Niedawno ktoś tu zgłosił mi pretensje, że nie zamierzam bezpłatnie uczyć młodszego brata angielskiego. Jak ja w ogóle śmieje brać od rodziny pieniądze za usługę dla brata. A to, że ta sama rodzina kiedyś sprzedawała mi warzywa z naszej działki, mimo że jestem także członkiem rodziny, to już zupełnie co innego.
Rodzice od momentu mojej matury powiedzieli mi, że zapłacą za moje studia, ale nie mogę oczekiwać żadnego wsparcia finansowego od nich.
Nieźle jest w wieku siedemnastu lat balansować między nauką a pracą, nie dlatego że rodzice nie mają pieniędzy, ale dlatego że chcę sobie coś kupić czy pójść potańczyć, a oni uważają, że już wszystko dla mnie zrobili i nic więcej nie muszą, a mi, przepraszam, niczego nie brakuje.
Nic to, poradziłam sobie, choć od trzeciego roku musiałam przejść na studia zaoczne, bo nie dawałam rady z obciążeniem. Wtedy rodzice przestali płacić za moje studia, bo przecież nie były one już dzienną formą. Ale dokończyłam naukę i zdobyłam dyplom.
Nigdy nie zapomnę, jak w czasie mojej jeszcze stacjonarnej nauki – pierwszego roku – rodzice przywieźli mi paczkę ziemniaków, marchewki, cebuli i jeszcze jakieś warzywa.
Tak się ucieszyłam z tej pomocy, nawet zdziwiłam się hojności rodziców, dopóki mama nie oznajmiła, że jestem im winna dwadzieścia złotych.
– A co? Na działce nam nie pomagałaś, sami wszystko uprawialiśmy. Dlaczego mamy coś po prostu oddać? – spokojnie oznajmiła wtedy mama.
Oddałam wtedy pieniądze i od tego momentu na propozycje rodziców, żeby coś mi przynieśli, odpowiadałam odmową, bo taką pomocą nie jestem zainteresowana, mogę kupić to wszystko w sklepie.
Teraz już skończyłam studia, pracuję, z chłopakiem planujemy ślub na przyszły rok. Z rodzicami rozmawiam raz na pół roku, mniej więcej.
Niedawno mama sama zadzwoniła, co jest bardzo rzadkie, i zaczęła narzekać, że brat bardzo źle zakończył rok z angielskim.
Wszystko to wysłuchałam, powiedziałam “bywa”, i już się prawie żegnałam, kiedy mama nagle oświadczyła, że chce, żebym latem pomogła bratu, że to pomoże mu nadgonić przed nowym rokiem szkolnym.
Odpowiedziałam, że nie mam nic przeciwko pomaganiu, od razu wymieniłam cenę za lekcję, którą zwykle pobieram od swoich uczniów. Mama była tym bardzo oburzona.
– Żądasz od nas pieniędzy za pomoc bratu? – zdziwiła się mama.
Jakby to nie ona brała ode mnie, biednej studentki, pieniądze za warzywa z jej działki. A ja jestem gorsza? Jestem gotowa pomóc, ale wtedy już nie przyjmę nowego ucznia, stracę na tym pieniądze, a dlaczego mam je tracić?
Odpowiedź mamy – no przecież jesteśmy rodziną. Och, przypomniałam sobie, kiedy dla niej było korzystne, że jesteśmy rodziną. Tylko mnie to nie przekona. Przypomniałam, jak mi rodzina sprzedawała warzywa. Mama oznajmiła, że takiego czegoś nie było. Tak, ulubiona taktyka, wszystko, co jej niewygodne, zapomina, potem się nie wywiedzie. Tylko że ja nie mam zamiaru tego udowadniać, ja wszystko pamiętam.
Powiedziałam mamie, że jeśli ich cena mi nie odpowiada, to niech znajdą innego korepetytora, teraz nie ma z tym problemu. Mama odłożyła słuchawkę.
Nie żałuję, że jej tak powiedziałam. Problemy rodziny to nie moje główne zmartwienie. Zachowanie rodziców dawno już wykreśliło mnie z tej rodziny.
