On u mnie przyzwyczaił się pracować głową: nie musi umieć składać szaf – oburzona teściowa powiedziała, gdy wspomniałam, że jej syn wcale mi nie pomaga

Mój mąż to człowiek kompletnie nieprzystosowany do życia. Mam wrażenie, jakby wczoraj wykluł się z jaja. Nie wie, jak uruchomić pralkę, jak wymienić żarówkę, a nawet nie potrafi złożyć szafy, mimo że dołączona jest do niej szczegółowa instrukcja.

I właśnie ta szafa stała się punktem zapalnym. Chyba była to ostatnia kropla, bo ja – zazwyczaj spokojna i cierpliwa – wrzeszczałam jak piła mechaniczna. Bo ile można?!

Przed ślubem mieszkaliśmy razem przez pół roku. Gdy się mi oświadczył, od razu zamieszkaliśmy razem. To była jego decyzja, ja tylko się na to zgodziłam.

Jakoś tak wyszło, że przez te pół roku nic się w domu nie psuło, nic nie wymagało naprawy ani montażu. Dlatego nie zwróciłam uwagi na to, że mój mąż niczego nie umie. A co gorsza – uważa, że wcale nie musi się na tym znać. To jego matka mu to wmówiła, a on chętnie jej słucha.

Nasza szafa się rozpadła. To była jeszcze szafa od mojej babci, dostałam ją, kiedy kupiłam mieszkanie. Na to mieszkanie wydałam wszystkie swoje pieniądze, włożyłam w nie spadek po drugiej babci, targowałam się jak szalona. W końcu jakoś udało się zmieścić w potrzebnej kwocie. Ale na remont i meble już nie starczyło. Więc zbieraliśmy meble skąd się dało – trochę od rodziców, trochę z komisu, trochę od znajomych.

Z czasem wymieniłam wszystko: lodówkę, która działała na pół gwizdka, zapadającą się kanapę i pralkę. Ostatnia do wymiany została ta właśnie szafa.

Przez sześć lat stała w pokoju i nikt jej nie ruszał, bo trzymała się na słowo honoru. Aż w końcu postanowiliśmy ją lekko przesunąć… i się rozpadła.

Nie było sensu jej ratować, więc wynieśliśmy ją na śmietnik, a ja zamówiłam nową. Gdy ją dostarczono, trzeba było tylko złożyć.

Założyłam, że mój mąż – inżynier – poradzi sobie ze złożeniem szafy, zwłaszcza że instrukcja była szczegółowa. Ale on spojrzał na mnie jak na idiotkę i powiedział, że nie potrafi. Że nawet nigdy w życiu nie trzymał w rękach wkrętarki.

– Przecież ja nic nie robię rękami. Skąd miałbym to umieć? To nie mój obowiązek – niech się tym zajmą ludzie, którzy się na tym znają – wzruszył ramionami.

No cóż, ja też się nie zgłaszałam na kucharkę. To nie mój obowiązek, ale jakoś nie widzę, żeby przychodziła do nas wykwalifikowana kobieta i gotowała.

Mąż się zarumienił na moje porównanie, stwierdził, że przekręcam fakty, obraził się i… pojechał do mamusi. Tak, tak – jak w dowcipach. Nawet nie przypuszczałam, że coś takiego może mi się przytrafić.

A potem zadzwoniła oburzona teściowa, żeby mnie opieprzyć za to, że jej synka zmuszam do prac manualnych.

On u mnie głową pracuje, nie musi umieć składać szaf! – oburzała się.
Jakoś jednak póki co z tej jego pracy głową nie mamy w domu żadnych kokosów. Ja zarabiam więcej, chociaż nie mam wyższego wykształcenia.

Uważam, że mężczyzna albo powinien umieć złożyć szafę, albo zarabiać tyle, żeby zatrudnić tych specjalistów, o których wspominał. A tu ani jedno, ani drugie.

Nie wzywałam nikogo. Wzięłam się i sama ją złożyłam. Mam nawet swoją wkrętarkę. Męczyłam się cały wieczór, bo samemu to średnia wygoda, ale dałam radę. I to bez wykształcenia technicznego.

Mąż wrócił do domu, jak gdyby nigdy nic. Nawet nie zapytał, kto złożył szafę. A co, jeśli poprosiłam kochanka? Takiego, który potrafi pracować nie tylko głową, ale i innymi częściami ciała?

Nie wiem, co dalej będzie z naszym związkiem, ale powiedziałam mężowi jasno, że kolejna jego ucieczka do mamusi będzie ostatnią. Nie potrzebuję męża-histeryka.

Zamilkł. Tylko nie wiem, co to oznacza – zgadza się czy znowu się obraził?

Spread the love