Wiktor znalazł się w poważnych tarapatach i musiał zadzwonić po pomoc. Oszczędził rodziców, prawdziwych przyjaciół właściwie nie miał, więc zdecydował się zadzwonić do byłej żony. Jej odpowiedź była dla niego zaskoczeniem

Wiktor znalazł się w poważnych tarapatach i musiał zadzwonić po pomoc. Oszczędził rodziców, prawdziwych przyjaciół właściwie nie miał, więc zdecydował się zadzwonić do byłej żony. Jej odpowiedź była dla niego zaskoczeniem.

Pewien mężczyzna miał wypadek. Droga była daleko od miasta, więc zabrano go do szpitala w małej wiosce. Leżał tam, ból był nie do zniesienia, a strach jeszcze większy. W głowie kołatała się jedna myśl: do kogo zadzwonić?

Rodzice są starsi, tylko chwyciliby się za serce, ale pomóc nie mogliby. Przyjaciół – a właściwie ich nie miał, jeśli być szczerym. Byli znajomi, koledzy, ludzie, z którymi pił i spędzał czas. Każdy miał swoje życie. A co z tymi, którzy gorąco doradzali mu, by „ustawił byłą do pionu”, nie dawał jej pieniędzy, dopóki nie stanie się wygodna? Oni też raczej nie ruszą się na drugi koniec świata.

Partnerzy biznesowi? Co oni powiedzą? „Trzymaj się, przyjacielu! Bądź silny! Szybkiego powrotu do zdrowia!” – i to wszystko. Dziewczyny, z którymi dobrze się bawił, nie powiedzą nawet tego.

I równie mocno jak ból, doskwierała samotność. Więc wykręcił jej numer.

— Anno — powiedział — miałem wypadek. Leżę w szpitalu w takiej a takiej wiosce. Po prostu cię informuję, na wypadek gdybym umarł. Przepraszam, że przeszkadzam. Pozdrów Michała…

I Anna przyjechała.

Nie od razu – przecież odebrał jej samochód. Pojechała pociągiem, potem autobusem, ale przyjechała. Przywiozła to, co było potrzebne. Zaczęła biegać po szpitalu, załatwiać, by przewieziono go do miasta.

Zmęczona kobieta, już nie taka młoda, z podkrążonymi oczami, kilkoma zbędnymi kilogramami, ciężkimi torbami. W torbach – jakieś rzeczy, lekarstwa, rosół, domowe kotlety. Jakby ktoś miał to teraz jeść. On ledwo przytomny.

Ale przeżył. Długo wracał do zdrowia, ale wrócił. A teraz mieszka ze swoją Anną. Bo to właśnie ona jest jego najbliższą osobą. Jego rodziną.

I to dotarło do niego dopiero w szpitalnym pokoju – że istnieją więzi silniejsze niż miłość czy zauroczenie. To więzi życia.

Warto się zastanowić: do kogo zadzwonimy, jeśli coś się stanie? Kto przyjedzie autobusem z rosołem?

Kto zniesie wszystkie upokorzenia szpitalnej rzeczywistości, kto będzie biegał po gabinetach, kto wytrzyma to wszystko nie z obowiązku, ale dlatego, że inaczej nie potrafi?

Może nikt. Może jedna osoba. Może dwie. Ale to właśnie jest prawdziwa rodzina.

A takiej rodziny nie można stracić. Nie można jej ranić. Nie można zmuszać do udowadniania swojej lojalności.

I trzeba być gotowym samemu wsiąść do autobusu, jeśli zajdzie potrzeba. Albo do pociągu, z kotletami w torbie. I z ostatnimi pieniędzmi w kieszeni.

Spread the love