Pracuję teraz sama, mieszkamy we dwie z córką. Karolina ma już 29 lat, a nie przepracowała ani jednego dnia. Ale jest młodą kobietą: chce kosmetyki, wyjścia do kawiarni, wyjazdy na urlop. Kiedyś poprosiłam ją, żeby poszukała pracy, bo mnie jest naprawdę ciężko, a lata już nie te. Karolina odpowiedziała jednak, że skoro pracuję jako księgowa, to mogę wziąć jeszcze kilka firm i prowadzić ich dokumentację w domu

Mam teraz 55 lat, mojego męża już nie ma. Mieszkam z córką Karoliną, ma 29 lat. Moim jedynym problemem — jakkolwiek dziwnie to zabrzmi — jest moja własna córka.

Tylko proszę nie myślcie, że Karolina jest złą osobą. Nie. To dobra dziewczyna. Kiedy zabrakło jej taty, nie było nam łatwo żyć samej we dwie, ale dawałyśmy radę, choć kosztowało nas to sporo wysiłku. Córka była wtedy nastolatką, starałam się chronić ją przed wszystkimi problemami. Być może właśnie w tym tkwi moja wina: dziś żyje tak, jakby nie musiała brać za nic odpowiedzialności.

Karolina poszła na studia na płatny kierunek — na bezpłatne nie dostała się z powodu punktów. Trudno. Zarabiałam, jak mogłam, ogarniałam wszystko w domu. Nauka przychodziła jej łatwo, zresztą nikt nie zamierzał usuwać studentów płacących czesne — to przecież dobre pieniądze. W tamtym czasie liczyłam, że Karolina znajdzie jakąś dorywczą pracę, jak większość studentów, i choć trochę mi odciąży budżet. Ona jednak odmówiła od razu — to nie dla niej. Powiedziała, że nie jest gotowa poświęcać swojej młodości na pracę, że „jeszcze się narobi”.

Nie miałam wyjścia, wzięłam dodatkowe zlecenia. Jestem księgową, więc zaczęłam pracować także wieczorami. Szczerze mówiąc, było mi bardzo ciężko. Działałam już trochę na automacie, postawiłam sobie jeden cel: doprowadzić córkę do dorosłości, a potem niech żyje i zarabia sama. Tego trzymałam się przez całe pięć lat.

Córka skończyła studia, ale do pracy jej się nie spieszyło. Szukała „dobrego, prawie idealnego” miejsca. Tymczasem finansowo było nam trudno żyć tylko z mojej pensji. Jest kobietą: raz kosmetyki, raz ubrania, raz wyjazd z przyjaciółmi, bo „wszyscy jadą”. Do tego moje wydatki i opłaty za mieszkanie. Zaczęłam z nią rozmawiać, wręcz prosić, żeby poszła do pracy. Karolina złościła się coraz bardziej i mówiła: „Weź jeszcze kilka firm i prowadź je jako księgowa, z każdej będziesz mieć wypłatę”. Jakby to było takie proste.

Ja i tak obsługiwałam już sporo firm. Zaczęłam się mylić: tu zły raport, tam o czymś zapomnę. Dyrektorzy bywają niezadowoleni, bo w tej branży błędów być nie może. Straszą potrąceniami z pensji za źle złożone sprawozdania, a ja mogę nawet stracić pracę.

Postanowiłam więc włączyć do tego Karolinę — choćby do najprostszych zestawień. Pokazałam jej, nauczyłam, co trzeba, poświęciłam na to czas. Córka posiedziała pół dnia i powiedziała, że to nie dla niej, że nie może siedzieć nad papierami cały dzień. A przecież to mogłyby być naprawdę dobre pieniądze dla naszej rodziny.

Minęło już kilka lat od skończenia studiów, a córka nadal nie przepracowała ani jednego dnia. Cały czas siedzi w domu i żyje z moich pieniędzy. I, swoją drogą, żyje całkiem nieźle — tak, jak jej pasuje. Mnie jest ciężko i przykro, bo nie widzę w zamian ani wdzięczności, ani chęci wsparcia mnie i pomocy. Wszystko jest traktowane jak coś oczywistego — jakby to był mój obowiązek utrzymywać dorosłą córkę.

Martwi mnie też, co będzie później. Co jeśli nie będę już mogła pracować albo zachoruję? Nie jestem w stanie odłożyć nawet grosza na starość — wszystko przejadamy na bieżąco.

Co mam zrobić, jak żyć dalej? Pracować, póki starczy sił? Tyle że te siły już się kończą. A może nie dawać Karolinie ani złotówki więcej?

Spread the love